Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#26374

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W sklepie na osiedlu niespodziewanie ogłosili promocję na ptasie mleczko niepośledniego gatunku.
Ponieważ ten rodzaj słodyczy uwielbiam, a od jakiegoś czasu muszę ograniczać się z żywieniowymi przyjemnościami, stwierdziłam, że ruszę na łowy.

Sklep otwierali o 8, zaszłam do niego o 9, żeby obejrzeć scenę iście postapokaliptyczną. Wyspa z plakatem "promocja" zarzucona rozdartymi pudełkami, folią i pogniecionymi łakociami. Wszystko wyglądało tak, jakby tłuszcza urządziła sobie na słodyczach kurs polki i kazaczoka dla puszystych.

Wygrzebałam cudem wśród tych śmieci trzy względnie całe pudełka. Pewnie ostatnie, bo doryłam się do dna bałaganu. Obwąchałam, spojrzałam na resztki - żadnych śladów pleśni ani innych obrzydliwości - sprawdziłam datę ważności - krótka, ale nie alarmująca. Uspokojona, załadowałam słodycze do koszyka i poszłam patrzeć, na jakie inne niepotrzebne do życia dobra mogę wydać pieniądze (bo przecież kolejna butelka żelu pod prysznic zawsze się przyda). Sklep, jak to w niedzielę rano, pełen rodzin z dziećmi i "emerytówirencistów" (z jednej świątyni do drugiej).

Pochylałam się nad drobnym agd, kiedy jakaś dziewczynka, tak z 10-11 lat, podbiegła, pochyliła się nad koszykiem i zamarła. Zdziwiona, patrzę na nią, ta na mnie, czerwieni się i odbiega. Zaliczyłam wytrzeszcz oczu, dobra, może się pomyliła i myślała, że to jej koszyk. Wzięłam, co miałam wziąć - metalowe wykałaczki do roladek - i na końcu regału zaczęłam walczyć z czytnikiem cen.

Po chwili dziewczynka przybiega drugi raz i schyla się nad moim koszykiem. Szybka akcja nogą i zamiast na pudełku z ptasim mleczkiem, zacisnęła palce na mojej spódnicy. Pokazała mi język i znowu poleciała w długą. OK, nie będę biegać za dzieciakiem po sklepie. Poszłam w swoją stronę.

W sklepie, jak to w sklepie, wystawione palety z towarem do rozpakowania. I zza jednej z palet usłyszałam wściekły syk:
- Durna! Łapiesz i uciekasz! Idź mi z oczu, niedojdo! Sama ci pokażę!
Dziwnie pewna, że znowu chodzi o sztafetę do mojego koszyka, chwyciłam w garść wykałaczki i zaczęłam rozglądać się wokół siebie.
Zza palety wyłoniła się [k]obieta po gorszej stronie czterdziestki, czerwona, sapiąca niczym parowóz i z żądzą mordu w oczach. Staje obok mnie, mierzy złym spojrzeniem (aż mi się śmiać chciało. Taki wzrok "jak śmiesz tak stać i się mnie spodziewać!"), udaje, że ogląda śmietanę i nagle hyc! ręką do mojego koszyka. I wrzeszczy z bólu, bo bez namysłu wbiłam jej wykałaczki w łapę.
[K] AUUUUU! Co pani, oszalała?
[Ja] Najmocniej przepraszam, myślałam, że to jaszczurka mi weszła do koszyka.
I wredny uśmiech numer 3.
Kobieta spojrzała na mnie jak na głupią, ofuknęła, obeszła i wróciła do kontemplowania kubków. Po chwili znowu - łapa w koszyku, tym razem od drugiej strony, więc jeszcze raz dziab szpikulcem, ale mocniej. Widać zabolało, bo warknęła coś i uciekła.

Zgadnijcie, kto ustawił się w kolejce do kasy zaraz za mną.

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1306 (1384)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…