Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#26483

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W roku 2009 postanowiłam z moim "wtedy-jeszcze-narzeczonym" zmienić nasz stan cywilny. Ponieważ zawsze zależało mi na ślubie kościelnym (chociaż nie jestem dewotką), udaliśmy się do proboszcza mojej parafii, aby dowiedzieć się co i jak.
Ówczesny proboszcz, miły staruszek, wszystko nam wyczerpująco wyjaśnił i zaklepał nam termin. Gdy zapytaliśmy o finansową stronę tegoż przedsięwzięcia, z uśmiechem stwierdził, że wystarczy 300 zł, bo on wie że my bogaci nie jesteśmy.

Nadszedł rok 2010, termin składania wszystkich papierków. Papierki załatwione, a jeżdżenia po całej Polsce było, bo narzeczony pochodzi z drugiego końca kraju. Wszystko ładnie pięknie. Niestety, do czasu.
W międzyczasie zmienił się proboszcz (stary odszedł na emeryturę). Przybyliśmy dwa dni przed ślubem płacić. I co się okazało?
- Ale wy sobie żarty robicie? 300 złotych? To przed wojną chyba! Teraz trzeba minimum 700 dać, a zazwyczaj młodzi dają 900!
Na co mój Mariusz nie wytrzymał i wypalił:
- Proszę księdza, rozmawialiśmy z poprzednim proboszczem i on nam powiedział że 300 zł wystarczy!
- A co mnie to obchodzi? Ja tu teraz rządzę!
- Niedawno straciłam pracę, nie stać nas na więcej. - dodałam ledwo hamując wybuch furii.
- To młody płaci, co ty się przejmujesz?
- A przejmuję się, bo my wydatki mamy wspólne! Nie stać nas na więcej, więc dajemy tyle. - syknęłam i położyłam na stole owe 300 zł, po czym odwróciłam się i wyszłam.
Niestety, na tym się nie skończyło.

Dzień przed ślubem, w domu pełno ludzi, wszyscy kręcą się jak w ukropie, zadzwonił telefon. Dzwonił proboszcz.
- Przepraszam bardzo, ale nie mam jednego zaświadczenia z parafii młodego. Bez tego nie mogę udzielić sakramentu.
Nogi się pode mną ugięły i musiałam usiąść.
- Ale jakiego zaświadczenia?
- A chodzi o... (tu nastąpiła długa tyrada) i nie mogę udzielić sakramentu. - po czym proboszcz się rozłączył.
Co tu dużo mówić - zemdlałam.

Gdy doszłam do siebie i opowiedziałam mej rodzicielce co się stało, ta zmieniła się w Gorgonę. Na plebanii była w ciągu 3 minut. Awanturę było słychać u nas w domu i proboszcz łaskawie zgodził się udzielić warunkowo (!!!) ślubu ale musieliśmy dostarczyć brakujące zaświadczenie. Gdy wróciła, zasiadła do telefonu i dodzwoniła się na probostwo parafii jej zięcia, a mojego narzeczonego. Tamtejszy wikary w szoku - "Przecież ja osobiście pani córce dawałem do ręki to zaświadczenie! Ale dobrze, jak zaginęło, to przyślę w poniedziałek pocztą".
Ślub się odbył, ale udzielał nam go wikary, nie - jak z początku planowano - proboszcz.

A teraz finał - brakujące zaświadczenie przyszło pocztą już we wtorek. Pokłusowałam do kancelarii aby je włączono do akt. I co się okazało? Wikary otworzył teczkę aby wpiąć papierek i... znalazł tam owo "zaginione" zaświadczenie.

Teraz się zastanawiam - po co była ta cała szopka? Szantaż?

księża

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 965 (1027)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…