Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#27211

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Kolejny eksponat z mojej galerii osobliwości.

Poznałam go na imprezie, gdzie własnym ciałem osłonił mnie przed barbarzyńcą, który próbował mnie chamsko obłapiać. Zamajaczył mi przed oczami jak ten rycerz, a cała bijąca od jego bohaterstwa poświata mnie oślepiła. I to jak.

No podobał mi się. Imprezę przegadaliśmy, wysyłał sms-y, na pierwsze spotkanie spóźnił się 20 min., zdarza się, w trakcie coś mu się przypomniało, uznał, że musi mnie przeprosić, bo ma szalenie pilną sprawę.
Uznałam, że nie zaskoczyło, trudno.
Napisał. I pisał nadal.
Poprosił o spotkanie.

Pamiętam jak dziś i moje korzonki też pamiętają, że było wtedy prawie minus trzydzieści, śnieg walił po oczach. Skutki zdrowotne odczuwam do dziś.
Poszłam na spotkanie. Czekałam w umówionym miejscu, wściekając się niemiłosiernie i próbując dodzwonić. Po czterdziestu minutach raczył odebrać telefon. Zdziwiony wyznał, że...ma notatki od kolegów i chce się pouczyć do egzaminu. Wyłączyłam telefon i się poryczałam.

Najbliższe dni spędziłam w łóżku, kiedy komórkę włączyłam, okazało się, że szukał kontaktu. Były dramatyczne prośby o rozmowę i często przewijający się motyw WoW-a. Nie wiedziałam co to.
Zgooglowałam. Właśnie ta gra okazała się powodem wystawienia mnie na mrozie. Nie chciałam z nim gadać.

Spotkaliśmy się na imprezie, ponownie. Obłędnie mi się podobał, czarował, zgodziłam się na spotkanie.

Zaproponował, że zrobi mi kolację. Odstawiłam się jak ten szczur na otwarcie kanału. Mała czarna. Szpilki. Przybyłam punktualnie.
Kolacja? A była. 2 zupki chińskie do samodzielnego zalania. Myślałam sobie, że w sumie mogłam kimono założyć. A on?
Grał. Autentycznie siedziałam i gapiłam się w okno, bo on ma do przejścia tylko jedno coś (nie znam się na grach) i już do mnie idzie. I żebym się nie denerwowała. Mogę popatrzeć.
Po godzinie wyszłam. Nie zauważył.

Proponował mi, że jeśli chcę z nim rozmawiać, zainstaluje mi grę, zrobi postać i będziemy mogli porozumiewać się w trakcie gry, bo podczas inicjowanych przez niego rozmów na gg wsiąkał na całe godziny. Takie lagi denerwowały nawet mnie.

Mieliśmy się widywać tylko po koleżeńsku. Na moją prośbę. On chciał udowodnić, że to tylko gra, a ja się liczę.
Byłam świadkiem jak rzucił klawiaturą o ścianę, bo coś padło mu w komputerze w trakcie gry. Takiej furii nie widziałam. Kopał ten komputer i miotał się po pokoju.
Rozmawiałam z jego kumplem. Powiedział mi, że ów chłopak chciał skakać kiedyś z okna, kiedy nie mógł czegoś zainstalować. Ledwie go powstrzymali.

Położył sesję, o czym dowiedziałam się po czasie. Nie miał czasu na naukę. Ba, nie miał nawet czasu na takie arystokratyczne rozrywki jak pojawianie się na egzaminach.
Z pracy też go wywalili, bo prowadząc tak bogate życie wirtualne nie miał czasu na przyziemne czynności jak zarabianie pieniędzy.
Przeszedł na utrzymanie rodziców.

Kiedy raz go odwiedziłam, spał przy komputerze, a na twarzy miał przynajmniej kilkudniowy zarost, dookoła walały się butelki po pepsi i kartony po pizzy. Współlokatorka powiedziała, że nie widziała go od tygodnia.
Zapytałam kiedy się kąpał ostatnio. Usłyszałam, że mam go nie wk*rwiać. Ma misję.
To i nie irytowałam. Poszłam.

Czarę goryczy przelało jedno wydarzenie. Kiedy raz odwiedziłam go, próbując namówić do opuszczenia pieczary chociaż na chwilę, do powietrza, do ludzi, do leczenia jakiegokolwiek, nieopatrznie oparłam się o biurko rozłączając jakieś kabelki, a tym samym przerywając grę.
No ładnie mówiąc - zdenerwował się, a gniew swój wyraził zarówno werbalnie - racząc mnie określeniami, spośród których kretynka była najłagodniejszym, a te najgorsze zawstydziłyby nawet mnie, jak i niewerbalnie - dając mi krótko mówiąc w ryj, znany też jako twarz i rzucając mnie na ścianę tak, że odbijając się uderzyłam głową w biurko.

Skończyło się na paru siniakach, 30 nieodebranych połączeniach, zmianie numeru.

Game over.

facet

Skomentuj (178) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1206 (1352)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…