Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#28020

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Przyplątał się kiedyś taki jeden. Znajomy znajomego. Poprosiłam o referencje. Kumpel wyznał, że zna go średnio, natomiast opinię ma mój adorator człowieka lubiącego procenty i to nie te w mleku.
No, ale...

Na kawę poszliśmy, drugi raz też, kawy nie piję więc od słowa do słowa zgadało się, że gotuję nieźle, a on nieźle radzi sobie z jedzeniem, więc następny raz u mnie, na kolacji, z winem, z bajerami.

Narobiłam się jak głupia. Na 20.00 wszystko było gotowe, łącznie ze mną odstawioną w kieckę i w pełnym makijażu. Tylko gościa brak.
Obowiązuje kwadrans akademicki, cierpliwa byłam, chociaż już mi pomału stygło i zaczął mi się załączać agresor.
Kwadrans minął, minął drugi, telefon głuchy.

Zła jak diabli, że tyle roboty na darmo, zaczęłam powoli chować garnki. Wtedy telefon. Że przeprasza, że wszystko wyjaśni i że w drodze jest, pod blokiem w zasadzie, więc mam nie fochować.
Wystawiłam garnki i grzeję.
Mija pół godziny. Chowam garnki. Telefon.
Że wino kupował, ale że już wchodzi do bloku. Nic nie powiedziałam, rozłączyłam się. Wyszłam na balkon. Nie tylko pod klatką, ale w ogóle ulica pustką świeci, a zbliżała się już 21.30.
Napisałam sms, że sobie może darować, bo nie wejdzie do bloku, o ile mi wiadomo moje drzwi na "sezamie, otwórz się" nie reagują.
Odpowiedź żebym się wstrzymała, bo mi wytłumaczy, że już praktycznie jest.

Wyszłam z mieszkania. Przejść się, bo mnie szlag trafił i wieczoru mi się odechciało. Romansów już w ogóle.
Łażę jak ta Pyza Wędrownica, a tu telefon od współlokatorki. Że kolega przyszedł. Że wpuściła. Że czeka na mnie.

Weszłam jak burza z piorunami. I widzę co? Uchachany pysk. I opary alkoholu. I paskudę, która mierzy się z wyzwaniem w postaci odkorkowania butelki wina. I złamany korkociąg. Mój korkociąg. Coś próbuje artykułować, że mecz, że koledzy, że ulubiony bar, że puścić nie chcieli, że pili, że drużyna wygrała. Znaczy tak przetłumaczyłam sobie bleblanie.

Poszłam po cęgi, wykręciłam metalowe ustrojstwo, mój adorator na delikatną sugestię żeby sobie poszedł, coś tam zabełkotał i zwalił się na kanapę.
Nie jestem w stanie unieść takiego buca i przeturlać do drzwi. A chciałam. Nawet pomóc sobie kopniakiem.
Nic, leży jak zabity.

Otworzyłam sobie wino drugim korkociągiem wściekła jak osa. Chciałam kieliszeczek żeby nerw mi zszedł. Stwierdziłam, że na trzeźwo tego nie zdzierżę albo zrobię mu krzywdę.
Wyszłam z pokoju, zastałam kolegę łojącego wino z gwinta, w całkiem niezłym tempie i plamę na dywanie, bo ciekło mu po mordzie.

Kazałam się wynosić, won, out, nara. Nic. Zero reakcji. Ponadto oprócz mowy zatracił zdolność chodzenia.
Kloc zwalił się na mojej kanapie i ani drgnie.
Nie chciałam robić hałasów, bo późno było, współlokatorka spała, uznałam - śpij se. Bylebym cię już nie musiała oglądać. Ani słuchać.

Poszłam na drugie łóżko. Nie dość, że całą noc mi chrapał, to przylazł (cudowne uzdrowienie) w nocy do mnie z pomysłem by skonsumować jakże udaną randkę...

O szóstej rano wstałam. Podeszłam do niego leżącego na kanapie. Wyszarpałam, trzasnęłam w pysk, czyt. czule obudziłam.
Powiedziałam: jazda do roboty. Szósta jest.

Patrzyłam jak się otumaniony próbuje ubrać, próbuje dostać buziaka na pożegnanie, spotykając się z drzwiami zatrzaśniętymi bezpośrednio przed nosem i z zasłużonym hukiem.

Poszłam spać. Chwilę później dostałam sms: "coś nie tak?"

Bystrzak.

niedoszły

Skomentuj (79) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1191 (1303)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…