Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#28106

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
O perypetiach z piekielnymi dyspozytorami wspomniałem przy okazji wysłania załogi do konia.
Generalnie, jest to zawód zasługujący na ogromny szacunek. Godziny w dzień i w nocy wypełnione użeraniem się z potencjalnymi wzywającymi, tłumaczenia, kłótnie...
Jednak to wszystko nie przechodzi bez śladu. Po latach pracy, przeciętny dyspozytor zmienia się z coś w rodzaju automatu zgłoszeniowego z zepsutym obwodem logicznym i bez opcji nawigacji...
Oto dowody...

Wezwanie w środku nocy. Na karcie stoi napisane, że jedziemy do starszej pani, która traci przytomność. Co ciekawe, sama wzywa, więc traci chyba powoli. Ale jednak...
Na błyskach zajeżdżamy pod blok. Wyskakujemy. Sprzęt w łapki i naprzód. Na czwarte piętro.
Wbiegamy - w końcu na grypę to nie wygląda...
Dzwonimy, walimy w drzwi - bez odzewu. Znaczy, jednak straciła...
Trzeba wezwać strażaków i niebieskich, coby drzwi wyrąbali. Toteż wołam naszą panią przez radio.
Odzywa się i mówi, że pomyliła adresy - sąsiednia klatka, też czwarte piętro!!!
Zbiegamy z ważącym kilkadziesiąt kilo majdanem (tak, tak - sam defibrylator koło dziesiątki, a torba i reszta?).
Potem z mroczkami przed oczyma powtórka. Otwiera przemiła babciunia, która melduje, że tak ją głowa boli od rana, że chyba zemdleje... Choruje na migrenę, zapomniała kupić leki.

Innym razem.
Wezwanie do duszności u maluszka. Koszmar ratownika, bo daleko, na wiosce.
Dyspozytorka zebrała wywiad: jedźcie drogą, na zakręcie będzie rozgałęzienie w prawo, dalej po płytach i na końcu dom.
Lecimy. Droga - jest. Zakręt - jest. Płyty - jak w mordę - są. W obie strony. Ale było, że w prawo, to skręcamy. Noc, ciemno, choć oko wykol.
Jedziemy. Kilometr, drugi, trzeci - droga wąska, po obu stronach rów. W końcu widzimy jakieś migające światełka. Zielone i czerwone. Dobra nasza!
W ostatniej chwili łowię kątem oka podejrzany błysk na poziomie gruntu i wrzeszczę do kierowcy coby hamował...
Dwa metry dalej zaczyna się woda, a te światełka to wejście do portu!!!
Potem już tylko trzy kilosy na wstecznym, po ciemku. I skręt w lewo, czyli we właściwą stronę...

I wisienka na torcie.
Wezwanie o drugiej w nocy nie należy do przyjemności. Na karcie wyjazdu, w miejscu wezwania widnieje nazwa wsi, rozpirzonej na cztery strony świata i numer domu. W polu powód wyjazdu czytamy: "nie wiem co się dzieje"...
Ponury żart jakiś...
Jak się domyślacie, lokalesi nie mają zwyczaju zamieszczania na domach metrowej wielkości neonów z numerami domów...
Toteż po pół godzinie szukania, prosimy panią o oddzwonienie i sprecyzowanie miejsca zdarzenia. Czekamy...
Nagle, z głośnika odzywa się jej triumfalny głos. Mówi, że to będzie dom, na podwórku którego stoi kombajn zbożowy...
W środku nocy, w sierpniu, w sezonie żniw!!!
Po wściekłych rykach, nieco obrażona oddaje jeszcze, że ten dom ma czerwony dach...
Obudziliśmy pierwszych z brzegu aborygenów, którzy skierowali nas prosto do chałupy, przy której stał jedyny w okolicy, wielki warsztat samochodowy...

Wiem, że to trudna robota. Nerwowa. Wypalająca.
Ale my nie jedziemy gdzieś dla rozrywki. Tym razem trafiliśmy na rzadką - dosłownie - chorobę, czyli biegunkę. Mogło być gorzej.
Ale czy naprawdę musiało?

służba_zdrowia

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 791 (839)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…