Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#28431

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mój tata przez długie, długie lata nie jadał serków topionych. No po prostu kijem by nie tknął, choćby nie wiem jak serek był pyszny, a on głodny. Indagowany, w końcu opowiedział mi historię [razem z kilkoma innymi, które kiedy indziej] o tym, skąd się wzięła serkowa trauma.

Otóż tak się złożyło, że ociec, jako właściciel niezwykle czułych uszu i generalnie bardzo wysokiej jakości zmysłu słuchu, na służbę wojskową [wtedy 2letnią] trafił z przeznaczeniem na radiotelegrafistę. Szybko się tam ustawił, błyskając na kilku wyjazdach, podczas których nadawał i odbierał tak szybko, że przyjaciele zza wschodniej granicy pogubili kapcie w biegu. Stał się wobec tego ulubieńcem dowódcy jednostki, jako że za takie błyśnięcie w kontaktach z sojusznikiem, jednostka dostawała jakieś bonusy, a wraz z jednostką jej dowódca. Ociec mówi, że hełm miał na głowie ze trzy razy a strzelał całe dwa. Ale ad rem, do serków.

O tym, że za komuny szerokiego asortymentu żywieniowego nie było, to wszyscy wiedzą. Z resztą w wojsku chyba się nie zmieniło, bo mój facet, żołnierzem zawodowym od kilku lat będący, niezmiennie na wikt psioczy. Możliwe, że są to fizycznie te same konserwy, co za czasów służby mojego taty, tylko leżą nieco dłużej. W każdym razie tatuńcio co rano dostawał serek topiony, sztuk dwa [pamięta jak dziś, widać wyryły mu się mocno w pamięci], na które to po tygodniu nie mógł patrzeć, a po miesiącu nienawidził nienawiścią płonącą jako stosy inkwizycji. Uknuł więc z kolegami niezbyt wysokich lotów, ale dający ujście frustracji sposób pozbywania się serków. Otóż po porannym apelu, kiedy następowało chwilowe rozprężenie i wszyscy udawali do swoich spraw, zlepiali te serki w kulkę i wciskali do rury wydechowej, w kłódkę od magazynu czy inne, równie urocze miejsce. Ponieważ mój tata, jako mający chody u „góry”, został w naiwnej nadziei kolektywu powołany przez kolegów do wystąpienia z prośbą o zmianę menu, został szybko skojarzony z serkową dywersją. Jakoś uchodziło im to na sucho do momentu, kiedy któregoś bardzo upalnego dnia nie zalepili kłódki do spiżarni rano, co zostało odkryte dopiero wieczorem. Serek z topionego stał się serkiem pleśniowym, ponoć tak się rozwinął, że koło wynalazł i domagał się gazety. Tacie i kolegom było bardzo do śmiechu.
Jednak kara przyszła szybko…

Kilka dni po tym był kolejny wyjazd na ćwiczenia, tym razem bardzo prestiżowe, organizowane w formie zawodów między jednostkami. A mój tata bardzo chciał jakiegoś powodu pojechać na dłuższą przepustkę zaraz po ich skończeniu. Dowódca stwierdził, że jak się wykażą i wyniki będą, to przepustka i takoż.
Pierwszy sygnał o tym, że coś jest nie tak, tata załapał w chwili wyjazdu – kiedy kazali mu wsiąść na stara, zamiast, jak zwykle, jechać radiostacją, która miała zostać „dostarczona na miejsce”. Dojechali, została.
Pół godziny przed startem ćwiczeń, tata wchodzi do radiostacji i jak nie cofnie się w drzwiach i nie puści pawika w pobliskie krzaki… A za jego przykładem reszta załogi. Tak, słusznie się domyślacie. Usmarowali im wnętrze radiostacji serkami topionymi. Dzień wcześniej, zostawili na słonku, co by dojrzało… Tatuś do dziś wspomina, jak siedzieli tam w maskach-słonikach i przy nieregulaminowo otwartych drzwiach :) Ale na przepustkę pojechał, zaraz po tym, jak radiostację doczyścili :)

wojo

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 185 (245)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…