Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#28861

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W czwartek doszłam do wniosku, że aby uchronić się przed Piekielnymi, należy zakopać się 20 metrów pod ziemią a i tak nie da to 100% gwarancji. Otóż piekielni napadli mnie owego czwartku dwa razy. Ale od początku.

Ostatnio nabyłam nowego boa dusiciela, samiczkę, już dość sporą, bo ponad 160cm. W historii istotne jest, że gadzina jest bardzo podatna na jakikolwiek stres.
Ogólnie nie sprawiała problemów i wszystko było dobrze, do czasu wylinki [dla niezorientowanych, zrzucanie skóry]. Otóż samica miała pewien kłopot ze zrzuceniem jej z oczu, więc na jednym stara skóra została. W tych okolicznościach niewiele myśląc,pojechałam do weterynarza. Z tym jest problem, ponieważ gadzina toleruje tylko jednego weterynarza w mieście. Więc pakuję "małą" w transporter i w autobus, ponieważ prawka nie mam a rodzice byli nieosiągalni. Oczywiście gadzina zabezpieczona, żeby nie przemarzła. No i się zaczyna...

Zwierz ten jest bardzo niecierpliwy, toteż po 15 minutach jazdy zaczęła syczeć. To zwróciło uwagę dziewczynki jadącej z mamą. Mała, gdy dowiedziała się, że w środku jest wąż, bardzo chciała go zobaczyć. Ja odmawiam, no bo wiadomo, węże nie są do końca przewidywalne nawet dla właścicieli. Jednak matka małej albo była już zniecierpliwiona jękami córki, albo chciała po prostu szkraba uszczęśliwić, więc zmusiła mnie do uchylenia wieka transportera [prawie wyrwała mi pakunek z rąk, więc ostatecznie uchyliłam sama]. No i co? Samica w syk, spięła się i w ostatniej chwili zamknięte pudełko uratowało dzieciaka przed wystrzałem. Zwiewałam z autobusu raz dwa, bo matka miała ochotę mnie zabić. Nieważne, że sama się prosiła.

Pełna nadziei, że to koniec nieprzyjemności szłam dalej. Jednak akcja u weterynarza przerosła już moje najśmielsze oczekiwania.

Weszłam z samicą do gabinetu, wyjmuję ją ostrożnie, daję się porozglądać a lekarka [L] przygotowuje się do zabiegu.
L - Jak długo to ma?
J - Trzy dni od wylinki, ale oko mętne, na skórze nie znalazłam więc wnioskuję, że nie zrzuciła.
L - No to zaraz zdejmiemy.

I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pewna durna dziunia i jej goryl. Nagle drzwi do gabinetu się otwierają z hukiem i wchodzą ONI. Ona i jej kozaki, on i jego bluza do kostek. Myślę sobie, no dobra, może mają naprawdę problem, dodam, że gad nadal pełza po stole, łeb wsadził pod i się rozgląda. Ale nagle patrzę a...dziunia sadza na stół królika, zresztą farbowanego na blady róż...′ Ja panika, bo przecież zaraz będzie problem.

L - Przepraszam ale ja teraz mam klientkę.
D - Ale to ważna sprawa!
L - Ale nie mogę teraz, proszę poczekać.

Dziunia chyba nawet nie zauważyła co się dzieje taka była pochłonięta dochodzeniem swojego prawa do wepchnięcia się przede mnie z badaniem futrzaka.

D - Pani nie rozumie! Do mnie przychodzą znajomi i oni muszą Pusię wziąć na ręce! A ona ma za długie pazurki!

Wtedy już się we mnie zagotowało, bo przez całą dyskusję stoję i trzymam pod stołem węża za łeb co ledwo mi wychodzi [Dodam, że wtedy pierwszy raz mnie ukąsiła].

J - Wybaczy pani, że się wtrącę, ale jeszcze chwila i nie będzie czemu tych pazurków obcinać.

Dziunia łaskawie zerka i we wrzask, odskoczyła i odepchnęła stół. [stała po drugiej stronie, więc dostałam w kolano pokrętłem od obniżania wysokości blatu, co spowodowało puszczenie węża]. Cóż...gdyby nie szybka reakcja lekarki z Pusi nie zostałoby wiele. Kobieta miała pokąsane przedramię, co było efektem wspólnej próby utrzymania boasa. Dziunia zwiała z króliczkiem, ja na odchodne od gacha usłyszałam że: "Mam wpie**ol". A wąż tak się zestresował, że muszę jeździć do weterynarza w innym mieście.

Ot, głupota ludzka nie boli, ciekawa jestem tylko, czy dziunia coś z tego wyniosła, czy zmobilizowałaby się do myślenia dopiero gdyby Pusia straciła dar egzystencji.

gabinet weterynaryjny

Skomentuj (65) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 640 (772)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…