Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#28980

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Mieszkam na dużym osiedlu.
Jakby mało było wariatów, złośliwców i zwykłych-niezwykłych dziwaków, od jakiegoś czasu moją okolicę nawiedzają bandy bananowej młodzieży z „dobrych domów”.
W zasadzie nie wiem skąd ten trend, ale całe „doborowe towarzystwo” z osiedli domków jednorodzinnych chce się buntować przeciwko światu na mojej klatce schodowej. Od znajomych mieszkających w regionach zamieszkiwania „bananiarzy” wiem, że w większości są to jednostki studiujące w „Wyższej szkole lansu i bansu”. W niedzielę grzecznie tuptają z rodzinami do kościoła, by po mszy obalać kolejne butelki wódki w parku.

Jakiś czas temu wracałem do domu bardzo zmęczony. Mniejsza o to skąd i kiedy, po prostu czułem się wyeksploatowany jak ostatnia maszynka do golenia miesiąc od pierwszego golenia. Nie miałem sił ani ochoty na jakiekolwiek interakcje z ludźmi, a już na pewno nie z jednostkami przedstawionymi powyżej. Niestety, jak wiadomo, w takim wypadku nie było opcji bym się na nich nie natknął.

Rozsiedli się, albo inaczej, rozłożyli, w pięciu na schodach mojej klatki, popijali piwko, palili coś co tytoniem nie pachniało. Nawet bym ich zignorował, gdyby nie fakt, że zajęli całą szerokość schodów.
- Piątka za przejście kolo. – Powiedział ten leżący najbliżej mnie. Jak się potem dowiedziałem, to było ich standardowe zachowanie.
- Śmieszny jesteś, złazić mi z drogi. – Odparłem spokojnie, byłem wyprany z emocji.
- Te, bo zarobisz w ryj! Wyskakuj z kasy, bo policzę dychę! – Przy oszałamiającej średniej wzrostu 1,60 metra i budowie strachów na wróble, obleczonych w za luźne i popodwijane ubrania, to zabrzmiało komicznie. Zaśmiałbym się, gdybym miał siłę.
- Schodzicie z drogi? – Zapytałem spokojnie.
Dobitnie odparli, że nie.
Gdy już przez nich przeszedłem, a na nogach miałem glany, jeden z nich wył głośniej niż reszta. Chyba kopnąłem go w jakąś pamiątkę rodową, bo wspominał o klejnotach. Po kwadransie w mieszkaniu przestałem słyszeć jęki z korytarza.

Dziś zostałem oddelegowany na stacje benzynową po papierosy dla rodzicielki.
Wracałem już z misji, niosąc truciznę dla mojej matuli, gdy zdałem sobie sprawę, że w moją stronę zmierza jeden z „bananowców” poznanych na klatce. Wyraz jego twarzy świadczył dobitnie, że ma jakieś plany, a fakt, ze na ulicy byliśmy sami, zdawał się mu sprzyjać. Gdy się zrównaliśmy, moja była wycieraczka charknęła głośno i napluła mi w twarz. Jakby tego było mało, zamiast uciekać, pacan stał i szczerzył się do mnie.

- No i co teraz k***się? C***j mi zrobisz? Dziś nie kozaczysz? – Zapytał wesolutki jak mały samochodzik na wysokooktanowej. Mówiąc to, zamachnął się, chyba chciał mnie uderzyć z otwartej dłoni w twarz.
Błąd. Zrobiłem coś, co rzadko robię, użyłem siły.
Pierwszym kopniakiem w tyłek posłałem go na ziemię,
- Co ty odpie***lasz?! – Zapytał wstając na czworaka. Chyba był w szoku.
Drugi kopniak w zad przemieścił go z chodnika na trawnik.
- K***a! – Rzucił, gdy przetarł pyszczkiem o trawę. – Już nie żyjesz! Dostaniesz kosę szmaciarzu!
Skoro mam umierać, po co się ograniczać? Znów wstał wypinając kuper, znów dostał kopa.
Nawet nie wiecie jak się cieszę, że ktoś nie zważa na znaki i jego pupil postanowił zrobić kupę właśnie w tamtym miejscu.
Już nie chciał wstawać, ograniczył się jedynie do ścierania z twarzy tego, co pewnie ma i we łbie.

Życie codzienne

Skomentuj (64) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1569 (1705)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…