Jeszcze z czasów szkolnych.
Z chłopakami się szlajałam od najmłodszych lat, nauczyli mnie piłkę kopać tak, żeby wstydu nie było, chociaż od zawsze pieszczotliwie powtarzali, że z "babsztylami to taka kopanina".
Szybko okazało się, że nauczyli mnie dobrze, bo w nowej szkole zagarnięto mnie do drużyny.
W owym czasie wolałam jeszcze korki niż szpilki i wymarzyłam sobie pięęękną parę.
Drogie były piekielnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę stosunek moich ówczesnych dochodów, które wynosiły "co łaska" do ich ceny.
Ale odwiedzałam je regularnie w sklepie, oglądałam, dotykałam, mierzyłam i wyobrażałam sobie jak pięknie strzelałoby się brameczki.
Moja afektacja nie uszła uwadze moich rodziców. Wzdychania, obijanie się w szaleństwie o ściany, nieprzytomny wzrok... tak, do tego stopnia na te buty chorowałam.
I nadeszła wiekopomna chwila - rodzice poratowali mnie zapomogą, dostałam korki w prezencie. Z przykazem żeby za każdą stówkę, brameczkę zdobyć w najbliższym meczu dla mamusi.
A następny był turniej. Międzyszkolny, gminny dla żeńskich drużyn.
Gra była warta świeczki, bo oprócz dyplomów i maleńkich pucharów, najlepszy strzelec i najlepszy bramkarz zdobyć mieli aparat fotograficzny. Taki jednorazowego użytku.
Znaczy kiedyś to było coś.
Mecze jak to mecze, faule, gole. No i niezwykła jak na kobiety agresja. Moja drużyna się sporo nasłuchała, że ludzie ze wsi są bardzo niefajni. I że to dla nas nieodpowiednie miejsce, tu łokieć w żebra, tu kopniak w piszczel, niby taka specyfika sportu, no ale jak zostałam ugryziona w szyję, uznałam, że to przesada.
Komuś najwyraźniej musiałam się bardzo nie spodobać, może nie ten typ urody, może nie tak się uśmiechałam, bo kiedy po skończonym turnieju przebrałyśmy się i poszłyśmy na ogłoszenie wyników, po powrocie zobaczyłam moje wymarzone buty rozszarpane na środku podłogi.
Pocięte nożem, w strzępach generalnie.
Zresztą nie tylko je, mój żakiet również ucierpiał wymazany różnego rodzaju lakierami do paznokci, a zegarek i złoty łańcuszek, który dostałam od babci, a który miał szczególną wartość sentymentalną, porozrywane były na drobne kawałeczki.
Nawet nie miałam siły się rozpłakać. Bo nie wierzyłam w to, co widzę. Pobiegłam po trenera, zrobiono dochodzenie, oczywiście nikt się do niczego nie przyznał.
Fakt, że szatnię dzieliłyśmy z drużyną, która zajęła miejsce zaraz za nami nikomu nic nie powiedział.
Wtedy też uświadomiłam sobie dlaczego od najmłodszych lat wolałam zadawać się z chłopakami...
A film z wygranego aparatu i tak naświetliłam.
Z chłopakami się szlajałam od najmłodszych lat, nauczyli mnie piłkę kopać tak, żeby wstydu nie było, chociaż od zawsze pieszczotliwie powtarzali, że z "babsztylami to taka kopanina".
Szybko okazało się, że nauczyli mnie dobrze, bo w nowej szkole zagarnięto mnie do drużyny.
W owym czasie wolałam jeszcze korki niż szpilki i wymarzyłam sobie pięęękną parę.
Drogie były piekielnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę stosunek moich ówczesnych dochodów, które wynosiły "co łaska" do ich ceny.
Ale odwiedzałam je regularnie w sklepie, oglądałam, dotykałam, mierzyłam i wyobrażałam sobie jak pięknie strzelałoby się brameczki.
Moja afektacja nie uszła uwadze moich rodziców. Wzdychania, obijanie się w szaleństwie o ściany, nieprzytomny wzrok... tak, do tego stopnia na te buty chorowałam.
I nadeszła wiekopomna chwila - rodzice poratowali mnie zapomogą, dostałam korki w prezencie. Z przykazem żeby za każdą stówkę, brameczkę zdobyć w najbliższym meczu dla mamusi.
A następny był turniej. Międzyszkolny, gminny dla żeńskich drużyn.
Gra była warta świeczki, bo oprócz dyplomów i maleńkich pucharów, najlepszy strzelec i najlepszy bramkarz zdobyć mieli aparat fotograficzny. Taki jednorazowego użytku.
Znaczy kiedyś to było coś.
Mecze jak to mecze, faule, gole. No i niezwykła jak na kobiety agresja. Moja drużyna się sporo nasłuchała, że ludzie ze wsi są bardzo niefajni. I że to dla nas nieodpowiednie miejsce, tu łokieć w żebra, tu kopniak w piszczel, niby taka specyfika sportu, no ale jak zostałam ugryziona w szyję, uznałam, że to przesada.
Komuś najwyraźniej musiałam się bardzo nie spodobać, może nie ten typ urody, może nie tak się uśmiechałam, bo kiedy po skończonym turnieju przebrałyśmy się i poszłyśmy na ogłoszenie wyników, po powrocie zobaczyłam moje wymarzone buty rozszarpane na środku podłogi.
Pocięte nożem, w strzępach generalnie.
Zresztą nie tylko je, mój żakiet również ucierpiał wymazany różnego rodzaju lakierami do paznokci, a zegarek i złoty łańcuszek, który dostałam od babci, a który miał szczególną wartość sentymentalną, porozrywane były na drobne kawałeczki.
Nawet nie miałam siły się rozpłakać. Bo nie wierzyłam w to, co widzę. Pobiegłam po trenera, zrobiono dochodzenie, oczywiście nikt się do niczego nie przyznał.
Fakt, że szatnię dzieliłyśmy z drużyną, która zajęła miejsce zaraz za nami nikomu nic nie powiedział.
Wtedy też uświadomiłam sobie dlaczego od najmłodszych lat wolałam zadawać się z chłopakami...
A film z wygranego aparatu i tak naświetliłam.
szkoła
Ocena:
869
(933)
Komentarze