Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#29786

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzisiaj będzie historia ludzkiej próżności w jednym akcie prozą. Czy może babskiej, bo ludzkiej to zbyt ogólnie powiedziane.

Jako istota ogólnie udana pod względem wizualnym [fałszywa skromność gorsza od niejednego grzechu z katalogu tych siedmiu sporych], mam, prócz innych zalet, piękne włosy. Wobec tego, są również dość długie, bo ładnego nigdy za wiele. No i o ile boski tyłek można wypracować torturując się ćwiczeniami, o tyle kłak jest jaki jest i ktoś ma lwią grzywę a ktoś trzy pióra na krzyż, ot, los nie wybiera. Od kilku lat farbuję je na rudo [naturalnie są ciemnobrązowe] i kiedy zaczęłam to robić, zauważyłam dwa rodzaje reakcji: faceci i co bardziej normalne kobiety mówią, że ślicznie. Miło, zapewne bierze się to stad, że miedzianą grzywę widać bardziej niż ciemną. Reakcja druga: laski, których życiową pasją jest obgadywanie innych i leczenie tym samym własnych kompleksów [nie od dziś wiadomo, że siedzenie na dupie i obsmarowywanie komuś tyłka jest łatwiejsze, niż wzięcie się na siłowni za własne 4litery, prawda?] mówią mi z uporem, ze oto wyglądam jak pani zarabiająca urokami swego ciała, że mam wszy jak nietoperze, krzywo sikam i oby parchy oblazły moje wielbłądy. Cóż, wisi mi to, jak mawiają starożytni górale, kalafiorem.
Ale od jakiegoś pół roku, namówiona przez mojego faceta, zamiast na rudo, farbuję się na ciemnoczerwono. Jak ktoś oglądał X-menów i widział Feniks, to właśnie na taki czerwony. Kłaki wyglądają cudnie.

Zbyt cudnie, jak się przekonałam.

Zdarza mi się odwiedzić kumpli w pięknym górskim kraiku na południu, gdzie mają domek w którym zawsze jest sporo ludzi, mniej lub bardziej znajomych. Przyjechałam ostatnio i od razu zauważyłam, że bardzo nie spodobało się to jednej lasce tam będącej, jakiejś znajomej znajomego kumpla kuzyna, co było z nią zrobić, to przywiozłem, nie? Znacie takie? Na pewno znacie. Nie wiem konkretnie dlaczego tak jej moja obecność była solą w oku, nie obchodziło mnie to zbytnio, dom wielki, ludzi dużo, nie musiałam cierpieć w jej towarzystwie, a ona w moim.
Jako że robię biżuterię, koleżanka poprosiła, czy nie mogłabym uratować jej naszyjnika – wzięłam więc ze sobą szpej, w tym klej jubilerski [schnie toto 24h i bardzo długo pozostaje w formie półpłynnej, nadal się mocno klejąc]. No i siadłyśmy sobie z koleżanką na werandzie, słonko świeci, widoczek na Alpy, ja składam jej naszyjnik do, pardon, kupy, aż nagle przychodzi spanikowany kumpel, że w piekarniku coś się jara, wszyscy poszli na zakupy, olaboga, dziewczyny pomóżcie. Rzuciłyśmy wszystko na stół i poszłyśmy ratować obiad. Nie było mnie może 10min. Po powrocie stwierdziłam, że jakoś wszystko dziwnie na tym stole leży, ale uznałam, że spiesząc się tak to zostawiłam. Błąd.

Po południu szliśmy się powspinać, więc wzięłam szczotkę do włosów, żeby zrobić sobie kitkę i nie zabić się na skałkach przez kłaki pakujące się do oczu. Chwyciłam w garść włosy, włożyłam w nie szczotkę i pociągnęłam. A potem zawyłam tak, że jeśli któryś misiek jeszcze nie obudził się ze snu zimowego, to teraz stanowczo wstał.
Klej. Jubilerski, trzymający jak wszyscy diabli, już lekko ścięty, więc w fazie łapania na mur, beton i zaprawdę przy każdym dotknięciu…

Cóż, wspinać się nie poszłam. Z pomocą koleżanki od naszyjnika, kumpla i nożyczek, wydobyłam wreszcie szczotkę z włosów. Spora garść wiśniowych kosmyków w tym procesie pożegnała się z krewniakami i smętnie została na podłodze werandy. Popłakałam się ze wściekłości, bo włosy mam do pasa [no, część, bo są cieniowane] i jest ich dobre pół metra. Czyli kilka lat rośnięcia. Na szczęście szczotkę włożyłam od spodu, więc po ogólnym kształcie fryzury generalnie nic nie widać. Poza tym jest ich bardzo dużo, strata nie okazała się tak straszna, jak na początku, po spadających spod nożyczek kosmykach, sądziłam.

Ponieważ znajomi, którzy tam mieszkają, to grupka moich bardzo starych przyjaciół, to chłopaki dostali wręcz piany na mordzie, jak okazało się, że mi tę szczotkę [leżącą na piętrze w łazience w mojej zamkniętej kosmetyczce, chociaż wiadomo, że pod kluczem nie trzymałam] ktoś posmarował klejem. Właściwie od razu było wiadomo kto mógł to zrobić. Panna miała szczęście, że chłopaki płci pięknej palcem nigdy nie ruszą, ale wracała do miasteczka [heh, 14km] z buta, sama, wieczorem, taszcząc 3 walizki. Jak dla mnie, mogły ją zjeść te obudzone przeze mnie niedźwiedzie, ale okolica nie jest tak dzika – czasem w nocy wybieraliśmy się na spacer do sklepu.

Czy ja muszę pisać, że laska miała na głowie 15 [no dosłownie 15!] kłaczków w kolorze mysio-nijakim? Co ciekawe w liceum miałam koleżankę o podobnych włosach i zawsze szczerze komplementowała dziewczyny, dla których w tej kwestii natura była bardziej hojna – bez zawiści i z uśmiechem. Więc co ta durna zołza [wersja trzy razy cenzurowana] chciała uzyskać? Noż… ja nie wiem, nie rozumiem. Ale wiem, dlaczego większość życia trzymam się raczej z facetami.

baby

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 192 (350)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…