Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#29971

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłam dzisiaj we wsi sąsiedniej u lekarza. Znaczy, jest to miasto leżące 40min jazdy od miasta, w którym mam nieszczęście czwarty rok studiować. Obu nie cierpię serdecznie, między innymi dlatego, że jak potrzebuję specjalny papierek od jakiegoś specjalnego lekarza, to czekają mnie wycieczki biura podróży „Pod Annaszem i Kajfaszem” pod patronatem św. Biurokracego.

No to wybrałam się. Od kilku lat jeżdżę amatorsko samochodzikami rajdowymi. Generalnie kocham większość kółek, dwóch, czterech – mam lekkiego fioła na tym punkcie. A że od jakiegoś czasu chodzę wiecznie wnerwiona, znajomy podrzucił mi pomysł na odreagowanie zła tego świata próbując sił w rallycrossie, bo ma dwa samochody do tego odpowiednie [pół toru wyścigowego z asfaltem, pół terenowe]. Dwa razy mi nie trzeba było powtarzać. Dowiedziałam się, co mi potrzebne i realizując punkt pierwszy udałam się do przychodni. Wyjaśniłam co i jak, kazano mi przyjść „za kilka dni” bo „muszą się zorientować, czy w ogóle ktoś mi może taki papierek podpisać”. Po kilku dniach uznali, że nie mogą. Trudno, spodziewałam się. Ale nie wiedzą kto może. W ogóle, pojęcia zielonego nie mają, po co to pani takie o to dziwne jakieś to...

Ok. Mieszkam w tym nieszczęsnym miejscu tyle czasu, że wiem, czego mogę się tu spodziewać [poza kierunkiem na którym studiuję, dla którego dzielnie tu trwam]. Doładowałam sobie telefonik, odpaliłam Googla i zaczęłam obdzwaniać wszystkie przybytki medyczne we wsi, pardon, mieście. Nic. Jakaś litościwa dusza skierowała mnie do wsi, pardon, miasta, sąsiedniego. Mając do wyboru wycieczkę albo czekanie aż pojadę do cywilizowanego miasta rodzinnego [a druga opcja wiązała by się z ominięciem dwóch pierwszych wyścigów], dzwoniłam dalej. W końcu znalazłam, ktoś się nade mną ulitował, mam wziąć wszystkie papierki medyczne, jakie posiadam i przybyć. Alleluja.

Przybyłam. Zobaczyłam [kolejkę]. Klapłam [w kolejce, z książką]. Pół dnia później, dwa rozdziały do końca książki, pan doktor uprzejmy był przyjąć mnie, tę sierotę i przybłędę spoza rejonu. Wyjaśniłam, że potrzebuję papierka [podaję wydrukowany] podpisać, że nic mi nie jest, oko nie wypływa, ręka nie odpada, kolana zginają się w przewidzianą przez fabrykę stronę, bo organizator wymaga. Na poparcie swych słów, prócz zaprezentowania poprawnej zginalności kolan, mam te oto dokumenty [mam kopie wszystkich swoich papierów medycznych, bo różne rzeczy się ze mną działy], w tym wszystkie aktualne badania wymagane przez ten świstek, potrzebuję tylko, żeby pan zerknął na nie i przybił pieczątkę, że zerknął, bardzo dziękuję. Pan doktor łaskawie się nad świstkiem zadumał i w końcu przemówił:

- A do czego to w końcu jest?
- Do rajdów samochodowych – odparłam, na swoje nieszczęście, szczerze.

Brewka panu doktorowi pyknęła w górę. Powoli odwrócił wzrok od świstka i przeniósł na mnie. A był to wzrok o ciężarze gatunkowym dorodnego walenia. I wgapia się, teraz rozumiem, że w oczekiwaniu mego rozdarcia szat i wyznania swych grzechów. Wtedy nie zrozumiałam. Póki nie odezwał się znowu głosem, który treść rozmowy podał do wiadomości całej poczekalni, rejestracji, a możliwe że i bloku po drugiej stronie ulicy.

- Czy wam się, ku*wom, w dupach poprzewracało już kompletnie?!
- Nie wiem, jak ku*wom, nie pytałam. – Noż cholera, potrzebny był mi ten papierek, miałam jeszcze nadzieję, że jakoś go odzyskam, najlepiej z pieczątką, jak się szanowny pan doktor uzewnętrzni ze swoimi przemyśleniami.

Niestety razem z nimi uzewnętrznił też płynną zawartość swojego aparatu gębowego, prawie jak facet od pralek w skeczu Macieja Stuhra [to już drugi z rodu, który mi się przypomniał dzisiaj, obfitość jakaś].
Otarłam mordkę, czekałam na ciąg dalszy. Niestety nastąpił on już jako scena drogi, ponieważ pan doktor ujął mnie za kończynę górną, ściskając doprawdy niepotrzebnie mocno, otworzył drzwi i wywalił mnie do poczekalni. Jakby tego było mało, puścić nie chciał, za to zapragnął podzielić się znaleziskiem z zastaną na miejscu widownią. Widownia, jak to typowy tłum, rada była z rozrywki.

- Ku*wy jedne! Fanaberie mają, bo nikt porządnie łba nie przetrzepał! Widzicie, szlajać się takim zachciewa między porządnymi ludźmi, mężów uwodzić, rodziny rozbijać!

No i wtedy moja wewnętrzna bestia nie wytrzymała. Szarpnęłam uwięzioną rękę w sposób, jakiego nauczył mnie dawno temu mój facet, co dało efekt taki, że szanowny pan doktor syknął z bólu i się zamknął. Korzystając z tego, zabrałam mu z łap moją teczkę i świstek, po czym w krótkich żołnierskich słowach powiedziałam panu doktorowi, co o nim myślę, oraz, czego zaraz dowie się o nim dyrekcja na piśmie przeze mnie złożonym.
Scena zrobiła się spora, ktoś z widowni się roześmiał, że doktor tak ozorem klepie, ale jak mu dziewczyna dogadała, to języka w gębie zapomniał. Ktoś się zaśmiał, ktoś śmiejącemu się zawtórował. Ha, w jednej chwili sporą część tłumu miałam za sobą. I kiedy ja skończyłam mówić, a szanowny pan doktor nadal zastanawiał się co odpowiedzieć, z tłumu odezwała się staruszka, bardzo elegancka, w kapelusiku z woalką, biegun przeciwny od moher commando.

- Proszę drogiej pani, czy pani łaskawa by była podejść ze mną do rejestracji?

Odpowiedziałam, że owszem, jeśli pani potrzebuje pomocy, to byłabym łaskawa, bo od pana doktora właśnie wychodzę.

- Nie, nie... – Doprecyzowała staruszka. – Pomocy nie. Ja przyszłam z czterema skargami ode mnie i moich przyjaciółek na tego pana. Chciałam z nim na ten temat porozmawiać nim je złożę do administracji, ale widzę, że nie ma sensu. Jeśli pani chce również złożyć skargę, to może pójdziemy razem?

Oj, bardzo chciałam... Szanowny pan doktor nie odezwał się więcej, zawinął, zamknął gabinet i, odprowadzany protestami czekającej do niego kolejki, dał w długą.

Jest happy end. Kiedy pisałam skargę, z uroczą staruszką u boku, podszedł do mnie młody lekarz i powiedział, że wszystko słyszał [ciężko było nie], a teraz ma chwilę przerwy, więc chętnie mi mój świstek podpisze. Zerknął uczciwie w badania, zadał kilka pytań, podpisał, podbił i życzył „połamania kierownicy”.
Jakoś tak lżej na duszy mi się wracało, chociaż nie wiem, czy szanowny pan doktor numer jeden poniósł jakieś konsekwencje.

służba_zdrowia

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 532 (594)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…