Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#30032

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Chwilowo jeżdżę w karetce w niewielkim mieście powiatowym. Jest tu szpital, ale na pewno nie pełnoprofilowy. Toteż pacjentów z ciężkimi schorzeniami wozimy do jednego z dużych miast: mojego macierzystego, albo... tego drugiego.
Fakt: na SORach roboty nie brakuje. Ale my gdzieś pacjenta zawieźć musimy - nie wypada trzymać go w karetce do wyzdrowienia...
Toteż, żeby było formalnie i sprawiedliwie, zgodnie z procedurami, pytamy Koordynatora ratownictwa, dokąd dostarczyć poszkodowanego. A on/ona odpowiada. I jedziemy.

O ile w mojej macierzystej jednostce nie spotkałem się z objawami zdecydowanej niechęci, o tyle, ilekroć mam jechać do tego drugiego przybytku, piję ziółka na uspokojenie. Zapytacie, dlaczego? W końcu to szpital, ma obowiązek zająć się chorym... To poczytajcie dalej.

Wieziemy z miejsca wypadku roztrzaskanego chłopaka. Uraz wielonarządowy, czaszka, klatka piersiowa, połamane kończyny dopełniają nieszczęścia. Zgodnie z decyzją Koordynatora, walimy do stolicy regionu.
Pacjent leży na desce ortopedycznej, przypięty specjalnymi bloczkami i pasami, coby nie latał jak mniejszość narodowa po pustym sklepie.
Wjeżdżamy na SOR. I od wejścia awantura: dlaczego tutaj??
Bo to najbliższy szpital pełnoprofilowy, odpowiadam zgodnie z prawdą.
To wywołuje mega focha u personelu.
Za długa ladą siedzi stadko pielęgniarek i lekarzy, przeplecione malowniczo ratownikami. Nikt nie kwapi się wskazać nam miejsce, w którym możemy przełożyć i zdać pacjenta... To pytamy: gdzie? Tammmm... Wymruczane z wściekłością...

Przekładamy razem z deską, bo takie są zasady. I już przy przekazywaniu pacjenta zaczyna się demonstracja siły i niechęci. Osoby zajmujące się poszkodowanym ignorują moje próby informowania o mechanizmie urazu, o rodzaju obrażeń, parametrach pacjenta itp... Zaprzestaję więc bezsensownej gadaniny i zaczynam wpisywać to w kartę przekazania.
I słyszę, jak mój ratownik prosi grzecznie siedzące za ladą panie o wydanie na wymianę kompletu deski i klocków, które są nam niezbędne w dalszej części dyżuru.
Zero reakcji. Jedna wpisuje coś w komputer, dwie inne prowadzą konwersację na temat wypieków... A my czekamy... Jedyna karetka w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od bazy nie może ruszyć, bo nie ma chętnych do wydania koniecznego sprzętu!!!

Chłopaki grzecznie proszą drugi raz, potem trzeci. Mijają minuty. Oni proszą, one siedzą, ja zaczynam się gotować. Apogeum osiągam, gdy po kolejnej prośbie ratownik słyszy wysyczane wściekłym szeptem:
- Trzeba było tu nie przywozić! Gdzie indziej jakby zawieźli, to by dostali szybciej...
Nie wytrzymałem. Ryknąłem, informując panią, że to najbliższy szpital od miejsca zdarzenia, że to my decydujemy gdzie wozić umierających pacjentów, a jej obowiązkiem jest ruszenie się i znalezienie dla nas deski, bo czekamy od czterdziestu minut, czego nie można zapewne powiedzieć o pacjentach niecierpliwie wypatrujących naszego powrotu do bazy i wzywających uwięzioną tutaj karetkę...
W odpowiedzi usłyszałem, że ona zna swoje obowiązki i nie będę jej uczył. Toteż zapytałem, kto jest szefem tego przybytku, bo chciałbym z nim natychmiast porozmawiać o panujących tu obyczajach.
Został wezwany. Rozmowa nie wniosła nic do sprawy. Może poza moim osłupieniem, kiedy dowiedziałem się, że pielęgniarka stulecia chce przeprosin... Poczuła się obrażona, że nazwałem ich miejsce pracy... przybytkiem...

Deskę dostaliśmy. Wróciliśmy do bazy. Ale nie potrafię się oprzeć wrażeniu, że ktoś tam pracuje za karę i w dodatku nie przyjął do wiadomości upadku komunizmu, nie wspomnę o zainteresowaniu dobrem pacjenta... Wstyd.

służba_zdrowia

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1169 (1199)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…