Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#30040

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Opowieści o piekielnym SORze ciąg dalszy. Z dzisiaj.

Wezwanie dramatyczne: młoda niewiasta przyjęła potworną ilość tabletek psychotropowych w celach samobójczych. Nieprzytomna.

Pognaliśmy co tchu. Po opanowaniu szalejącej rodziny, udało się nam uzyskać kontakt z pacjentką i zainstalować ją w karetce. Podłączyliśmy płyny, podaliśmy leki, do tego monitorek i gotowe. A teraz trzeba panią gdzieś zwieźć, bo istotnie, ilość tabletków była hurtowa.
To pytamy naszego dyspozytora, ten dzwoni do koordynatora i bęc: mój ulubiony szpital, niekoniecznie na peryferiach.
Lecimy żwawo, bo dziewczę na razie w stanie niezłym, ale może się pogorszyć. Tym bardziej, że nie wiadomo, kiedy zeżarła ten kilogram prochów. Ona wyjęczała, że o trzynastej. Tylko, że o tej godzinie dostaliśmy wezwanie, więc... Albo rodzice dzwonili, a ona łykała, albo było to znacznie wcześniej. O czym świadczyć mógł pogarszający się stan jej świadomości.
Dojeżdżamy. Zgłaszam się przez radio i informuję parodię Oddziału Ratunkowego, że i z kim przybywamy. Z drugiej strony oschłe pytanie, czy jedziemy z miejsca zdarzenia.
Nie, k....a, z planety Melmak...

Ale nic. Dotarliśmy. Wyjeżdżamy z pacjentką z wozu i - z drżeniem łydek - wjeżdżamy na SOR. A tam jak zwykle. Pacjentów niewielu, za to pełna obsada za ladą...
Jedna dochtórka stoi niedaleko nas. Taka sympatyczna z buzi, to ją pytam, gdzie przełożyć pacjentkę. Wskazuje. Jedziemy.
Zatrzymuje nas syk drugiej, która pyta, jakim prawem jeździmy po ich SORze bez pozwolenia... WTF?
Ta młodsza wyjaśnia, że to ona pozwoliła nam tam wjechać. Zero przeprosin, oczywiście.
Stoimy jak kołki z chorą na środku korytarza. A pani doktor oddaje się z lubością traceniu energii na wydzwanianie do kierownika swojego pogotowia (któremu nie podlegamy), wzywanie ordynatora, który biega po korytarzu i krzyczy, że decyzja o przywozie do nich jest błędna i ogólnie na tworzeniu chaosu. Nie podchodząc nawet na chwilę do pacjentki...
Bo to przecież ważniejsze, niż zajęcie się desperatką, której można uratować młody żywot, prawda?

Co chwila atakuje mnie pytając, czy na pewno tak kazał koordynator i czemu nie zawieźliśmy chorej do lokalnego ośrodka toksykologii... Do którego jest jakieś 220 kilometrów!!!
Nie dociera do niej tłumaczenie, że bez sensu jest zostawiać rejon bez karetki na 6 godzin i gnać, skoro chora jest przytomna i mogą poradzić sobie tutaj...
Potem oskarża mnie, że nie pojechałem do swojego szpitalika powiatowego, celem wypłukania chorej żołądka. Mówię, że nie wiemy, jak dawno temu przyjęła leki.
- Jak to nie wiemy??? Mówi, że o trzynastej!!!
- Ale wezwanie było o trzynastej... A ona jest pod wpływem kilograma psychotropów...
Do tego dołącza się ordynator. Egzaminuje mnie z prawidłowości podjętej decyzji. Przy okazji komentują to młode rezydentki, wyśmiewając i decyzję i sposób leczenia, nawiasem mówiąc, zgodny z europejskimi normami...
Wreszcie z lekka wybucham. I nagle wszyscy stają się milsi... Ordynator mnie uspokaja, pani doktor mocno spuszcza z tonu i poleca przełożyć chorą...

Po tym nie dziwię się ludziom, którzy nie cierpią opieki zdrowotnej. Bo może przeszli przez taką gehennę jako pacjenci. Może słyszeli, jak bardzo są niechciani w miejscu, które funkcjonuje właśnie dla nich i dzięki nim... Bo jeżeli mnie trafia szlag z powodu takiego podejścia, to co ma powiedzieć człowiek chory? Naprawdę cierpiący, nie symulant, hipochondryk czy naciągacz - bo takich nie żal.
Skoro nawet nam brakuje kamieni...

Jedno wiem: personel tego przybytku może kiedyś znaleźć się w odwrotnej sytuacji. Bo życie bywa przewrotne.
I wtedy życzę im, żeby zajął się nimi najmłodszy stażysta, obdarzony dwoma lewymi kończynami górnymi, w tym jedną krótszą i żeby w ramach terapii przyszył im klejnoty do kolan.

służba_zdrowia

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 949 (989)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…