Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#31095

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Pełnia.
Zjawisko przyrodnicze zachodzące z pewną regularnością.
O ile w wyobraźni przeciętnego zjadacza kiełbasy funkcjonuje głównie jako temat horrorów klasy D, o tyle pogotowiarze mają swoją legendę dotyczącą pełni.
Mówi ona, że podczas pełni są najbardziej przesrane dyżury na świecie. W czasie pełni budzą się wszelkie demony, choróbska opanowują świat, ciężarne rodzą na potęgę, a świry wszelkiej maści wyją do księżyca.
To się, niestety, zgadza...

Pełnia, jakiś czas temu.
Do wieczora nuda totalna. Jeden wyjazd, do przychodni, po pacjenta z lekkimi zaburzeniami rytmu.
Zapadł zmrok, okrągły księżyc pokazał swoją łysą pałę...
I wtedy się zaczęło.

Wezwanie do zaburzeń zachowania.
Dziewczyna koło trzydziestki. Niegdyś zapewne łamała męskie serca, teraz - zaniedbana, brudna, paląca papierosa za papierosem. Oprócz niej w domu pobita matka. I pobojowisko: urwane półki, kwiatki zaściełające podłogę... I to piekielne dziewczę... Chora - widać na pierwszy rzut oka. Drobniutka, jakieś 40 kilo... Ale dzięki niej poznałem, czym jest bezpieczeństwo w miejscu zdarzenia.
Najpierw biega i wykrzykuje halucynacje. Potem dodaje, że jest zupełnie zdrowa i nigdzie z nami nie jedzie.
Na szczęście, dyspozytor poprosił o pomoc Policjantów. Którzy stoją z nami w środku tego Armageddonu i nie wiedzą co zrobić. My zresztą też nie bardzo...
No bo jak to: pięciu chłopa ma obezwładniać to chucherko? Żeby zawieźć do szpitala?
Wstyd...
W końcu to niemożliwe, żeby wina leżała po jednej stronie. Może to reakcja sytuacyjna, może matka ją sprowokowała. Zresztą, mogła się uderzyć podczas szarpaniny...

W tym momencie pacjentka wyjaśnia mi wszelkie wątpliwości. Na moją informację, że pojedziemy do szpitala, z dzikim wrzaskiem łapie leżący na biurku twardy przedmiot (zszywacz bodajże) i skacze w moją stronę, z zamachem celując w me szacowne ciemię...
Gdyby nie nie najgorszy jeszcze refleks, skasowałaby mi pamięć do trzech pokoleń wstecz...
Padamy na podłogę, z nami mój zespół. Do powstałej w ten sposób ośmiornicy dołącza załoga policyjna...
I tu ujawnia się piekielność choroby psychicznej: mamy nad nią wielokrotną przewagę masową i siły. A mimo tego, walczymy ze wszystkich sił, żeby nie pozwolić jej wstać z podłogi, założyć wkłucie i podać uspokajacze. Kiedy zaczynają działać i dziewczyna wiotczeje, pięciu chłopa wstaje zmachanych jak koń po westernie!

Potem jest już spokojnie. Dowozimy pacjentkę do szpitala bez kłopotów. I tu niespodzianka: lekarz dyżurny Oddziału Psychiatrii nie chce jej przyjąć!!!
Twierdzi, że to reakcja sytuacyjna, że to minie, nie wierzy w nasze zeznania... W końcu łaskawie zgadza się na przyjęcie.
Wracamy. Ale pełnia trwa.

Poród. Piąty z kolei, więc raczej trzeba się pospieszyć.
Dajemy radę. Robi się noc jak złoto.
I kolejne wezwanie. A jakże, do zaburzeń psychicznych.
Wyjazd wygląda łatwo: starszy pan, przestał pić po długim ciągu, teraz widzi diabły w domu...
Do czasu wejścia.
Wchodzimy. W chałupie śpiące dzieci, zapłakana żona, córka i nasz pacjent... Jakieś 130 kilo żywej wagi. Mina godna Wałujewa. Przekrwione oczka i wypisana na obliczu chęć mordu...
Oczywiście twierdzi, że jest zdrowy, tylko odgłosy diabłów kopulujących z jego ślubną mu nie dają spać...
Tym razem Policja odmawia przyjazdu. Mają swoje sprawy...
I co tu zrobić? Zwłaszcza, że mamy w pamięci kłopoty z przyjęciem w odległym przecież szpitalu psychiatrycznym...
Wyjścia są dwa: pierwsze - niechętnie. Obezwładnić pacjenta samodzielnie, co przy tych gabarytach skończy się demolką mieszkania i - być może - rodziny i nas.
Drugie - sprawić, żeby pacjent zgodził się na podanie leków.

I staje się cud: ze względu na fakt, że odnoszę się do niego z pełnym szacunkiem i sympatią, pan egzorcysta zgadza się na podanie lekarstwa na ból głowy, którego nabawił się za diabelską przyczyną! Spokojnie zakładamy wkłucie, szybko liczę dawkę. Bo jak nie zadziała, to właściwą wygrawerują mi na nagrobku...
Strzał. I nagłe wyłączenie fonii u pacjenta. Uff....
Teraz tylko wynosimy przyśpionego wojownika do karety i podłączamy ciągły wlew uspokajacza na drogę.
Dojeżdżamy do szpitala. Ciemna noc. I refleksje na temat, co będzie, jak go nie przyjmą? Jak dochtór dyżurny znowu uzna go za zdrowego?
Toć nas chłop rozniesie...
Wpadam na piekielny pomysł: podkręcam mocno szybkość wlewu...
Wjeżdżamy na oddział, widzę wściekłe miny personelu i idącego z oddali lekarza, którego mina mówi wyraźnie, że zaraz będziemy wracać z chorym do domu.
Podchodzi do pacjenta i pyta:
- Panie J. co dolega? Już przeszło?
I słyszy dźwięczne "chrrrrrr....fiuuuuu..." w odpowiedzi :)
Komenda "Przyjąć". Nasz uśmiech - bezcenny.

Potem do rana już tylko ze dwa porody i koniec...
Przeżyliśmy pełnię.
A do następnej już tylko jakieś 28 dni...
I tylko czasem przyznaję rację temu, kto ukuł powiedzenie, że po latach pracy, psychiatra różni się tym od pacjenta, że czasem chodzi spać do domu. :)

służba_zdrowia

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 869 (939)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…