Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#31273

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, jak piekielni potrafią być sąsiedzi/nieproszeni goście, większość z Was zdążyła się już zapewne przekonać. Ja miałem okazję utwierdzić się w tym założeniu całkiem niedawno - piekielnymi okazali się być w tym miejscu dwa wybitnie irytujące przedstawiciele gatunku homo sapiens. Konkretnie: przyjaciółka mojej mamy i jej rozkoszny trzyipółletni synek. Diabeł, a nie synek, tak szczerze przyznam...

Wprowadzenie: Jestem obecnie w końcowej fazie zaliczania matur - niepotrzebnie przeżywany stres, powtórki i zarywanie nocek to u mnie ostatnio podstawa egzystencji. Jakiś czas temu zadecydowałem, by po egzaminach zająć się czymś konstruktywnym, zanim jeszcze podejmę wyzwanie w półetatowej pracy. Nazbierało się kilka ciekawych pomysłów - pisanie artykułów/felietonów, założenie strony internetowej, tworzenie rysunków. Ostatecznie zwyciężyła jednak koncepcja nauki gry na jakimś instrumencie: w moim przypadku wybór padł na ustną harmonijkę dziesięciokanałową. Przyrząd ów nabyłem niedawno, za ostatnie pieniądze jakie miałem w posiadaniu. Plan był taki: po maturach winienem zacząć intensywny trening, którego zwieńczeniem miała być własna satysfakcja i... fajny sposób na przyciągnięcie uwagi otoczenia (nikt w okolicy u mnie na tym nie gra). ;]

Owego dnia, wyżej wymieniony duet zapowiedział się z wizytą w naszym domu. Nie powiem, ucieszył mnie fakt, iż godzina ich przyjazdu pokrywała się niemal idealnie z moim zniknięciem z domu, związanym z mającymi miejsce korepetycjami z matmy. Irytujące towarzystwo musiałem znosić jedynie przez 15 minut - przywitałem się z piszczącą niczym gwizdek na psy psiapsiółeczką rodzica, a następnie z równie hałaśliwym brzdącem, usmarowanym czekoladą i ewidentnie próbującym podzielić się tym przysmakiem z pobliską ścianą. Dziękując losowi za szczęśliwy dla mnie obrót sytuacji, szybko wyparowałem z domu z zeszytem pod pachą.

Wracam po dwóch godzinach. Tak jak się spodziewałem - wszędzie ślady obecności trzylatka (rozwalone zabawki, soczki, chusteczki i co bądź jeszcze), który próbował w radosny sposób skorzystać z niefrasobliwości swojego opiekuna i zmienić nasze lokum w poligon. Mimo to jednak, brakowało mi towarzyszącego zwykle tym ekscesom ryku owego chłopczyka - musiał akurat jakimś cudem zająć się czymś i siedzieć cicho.

W drodze do mojego pokoju mijam korytarz i salon - warto zaznaczyć, że moje gniazdo ma dwoje drzwi i pełni funkcje swego rodzaju skrótu pomiędzy salonem, a pomieszczeniem kuchennym. Z tego też powodu nigdy dotąd go nie zamykałem, a fakt, że ktoś przez niego co jakiś czas przechodził, nie był dla mnie jakoś bardzo bulwersujący. Gdy w końcu do niego dotarłem, do moich uszu doszedł niepokojący dźwięk - domyśliłem się, kogo w środku zastanę, jednak nie spodziewałem się jednocześnie co zgotuje dla mnie owa osoba. Oczy stanęły mi w słup, gdy zmuszony byłem podziwiać dzieło trzyletniego piekielnego, pozostawionego w moim pokoju całkiem samopas...

Dzieciak siedzi na podłodze i śmieje się w najlepsze. W ręku - moja harmonijka, która w tamtej chwili znajdowała się w stanie wiecznego spoczynku (blaszka na grzbiecie wgięta do wewnątrz, na samym końcu wgłębienia ziała zaś słusznej wielkości dziura). Po chwili spostrzegam jak zwłoki mojego niedoszłego instrumentu zostają raz po raz z entuzjazmem uderzane o kant pobliskiego stołu - najprawdopodobniej to właśnie była przyczyna jego zgonu.

Zagotowany z nerwów wyrywam dzieciakowi harmonijkę z ręki, a następnie wracam do rodzica i przyjaciółeczki. Jakim cudem trzyletnie dziecko mogłoby ją samodzielnie zakosić, skoro leżała na najwyższej półce w moim pokoju? Wracam i z trudem ukrywając złość staram się dopytać, kto dał mu moją harmonijkę, którą specjalnie z powodu tej wizyty ukryłem wyżej. W odpowiedzi słyszę piskliwy głosik:

[P]rzyjaciółeczka: No, dałam mu, myślałam, że się pobawi, czy coś... Och, daj spokój, Kab, takimi zabawkami się będziesz przejmował? Bawisz się takimi pierdółkami?

To zdanie zdecydowanie przelało czarę. Nie dość, że babiszon właśnie mi zniszczył wcale nie taki tani przedmiot, to jeszcze ze stoickim spokojem wbił mi się do pokoju, brał z półek wcale nie należące do niego rzeczy (obok dzieciaka leżało jeszcze kilka książek i podręczników, całe szczęście nieuszkodzonych) i nie dopilnował, by jego dziecko zostawiło je w takim stanie, w jakim je znalazło. Moja mama była w równie wielkim szoku co i ja - o niczym nie wiedziała, gdyż psiapsióła zapewniła ją, że jej latorośl się grzecznie bawi sama jakąś zabawką u mnie w pokoju.

Ku wielkiemu zniesmaczeniu, oboje zażądaliśmy od tego babska zwrotu pieniędzy za szkodę, który - po usłyszeniu długiej litanii lamentów i pretensji, że śmiemy żądać za takie coś jakichkolwiek pieniędzy - całe szczęście otrzymaliśmy. Po tej sytuacji, w zaskakująco szybki sposób zebrała wszystkie swoje rzeczy, drące się dziecko, a także nadęte dupsko i opuściła nasze mieszkanie. Oczywiście, zostawiając w nim horrendalny bałagan zrobiony wcześniej.

Od tej pory mam wielkie środkoworoczne postanowienie: nigdy więcej tej cholernej dwójcy w moim pokoju. NIGDY. Chociaż, przyznaję po raz kolejny, jest on naprawdę świetnym skrótem z salonu do kuchni - teraz ilekroć wychodzę na zewnątrz, jestem zmuszony zawsze zamykać drzwi na klucz, jedne i drugie. Kto wie, jaki potwór mógłby mnie nawiedzić tym razem.

PS. A kurs harmonijki zaczynam od przyszłego tygodnia, choć na nieco innym egzemplarzu.

doświadczenie własne

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 563 (663)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…