Z serii: teściowa wie lepiej...
Zaraz po ślubie zamieszkaliśmy u teściów. Między moimi dziećmi jest 11 miesięcy różnicy więc liczyłam na małą pomoc jako młoda mama. Niby wszystko ok, całe piętro nasze, osobna kuchnia, wejście itp.. Z teściami też większych spięć nie było... Do czasu...
Sytuacja pierwsza.
Zwyczajnie zmęczona opieką nad dziećmi i wszystkimi obowiązkami uległam podszeptom diabelskim i kupiłam smoczek. Ale po pewnym okresie przyszedł czas by się go pozbyć. Z synem (jest młodszy) nie było większych problemów. Gorzej z córką. Więc nastąpiło uroczyste palenie smoczka w wielkim ognisku, żegnanie go itp.
Dwa dni troszkę się męczyłam wymyślając coraz to nowe sposoby, by córka nie miała czasu o smoczku myśleć. Dzień trzeci... Teściowa przynosi nowe smoczki. I nie reaguje na moje uwagi, że właśnie z tym sprzętem dzieci się pożegnały. Trzeba było znów robić szopkę z ogniskiem, bo na widok smoczka córce wróciły wszystkie wspomnienia związane z "cmokasiem".
Ja paliłam (chowałam, wyrzucałam), teściowa kupowała nowe... Tak przez miesiąc.
Jej uzasadnienie? "Bo dziecko ma mieć smoczek do 6-tego roku życia i już."
Poddała się po miesiącu...
Sytuacja druga.
Córka miała skazę białkową więc z diety wykluczone były wszystkie produkty mleczne i ich pochodne. Co za tym idzie także cielęcina, czekolady, itp.
Teściowa wiedziała o tym jednak oczywiście, wiedziała lepiej.
Pewnego dnia zajmowała się dziećmi. Mimo, że wcześniej ugotowałam dla nich zupę, teściowa ją wylała i ugotowała rosołek bo zdrowszy... Rosołek na cielęcinie...
Wróciłam wieczorem do domu i zastałam ją spanikowaną bo córka nie dość, że była cała obsypana jak muchomorek to jeszcze zaczęła wymiotować. I to wszystko przez ten "zdrowy" rosołek...
Zaraz po ślubie zamieszkaliśmy u teściów. Między moimi dziećmi jest 11 miesięcy różnicy więc liczyłam na małą pomoc jako młoda mama. Niby wszystko ok, całe piętro nasze, osobna kuchnia, wejście itp.. Z teściami też większych spięć nie było... Do czasu...
Sytuacja pierwsza.
Zwyczajnie zmęczona opieką nad dziećmi i wszystkimi obowiązkami uległam podszeptom diabelskim i kupiłam smoczek. Ale po pewnym okresie przyszedł czas by się go pozbyć. Z synem (jest młodszy) nie było większych problemów. Gorzej z córką. Więc nastąpiło uroczyste palenie smoczka w wielkim ognisku, żegnanie go itp.
Dwa dni troszkę się męczyłam wymyślając coraz to nowe sposoby, by córka nie miała czasu o smoczku myśleć. Dzień trzeci... Teściowa przynosi nowe smoczki. I nie reaguje na moje uwagi, że właśnie z tym sprzętem dzieci się pożegnały. Trzeba było znów robić szopkę z ogniskiem, bo na widok smoczka córce wróciły wszystkie wspomnienia związane z "cmokasiem".
Ja paliłam (chowałam, wyrzucałam), teściowa kupowała nowe... Tak przez miesiąc.
Jej uzasadnienie? "Bo dziecko ma mieć smoczek do 6-tego roku życia i już."
Poddała się po miesiącu...
Sytuacja druga.
Córka miała skazę białkową więc z diety wykluczone były wszystkie produkty mleczne i ich pochodne. Co za tym idzie także cielęcina, czekolady, itp.
Teściowa wiedziała o tym jednak oczywiście, wiedziała lepiej.
Pewnego dnia zajmowała się dziećmi. Mimo, że wcześniej ugotowałam dla nich zupę, teściowa ją wylała i ugotowała rosołek bo zdrowszy... Rosołek na cielęcinie...
Wróciłam wieczorem do domu i zastałam ją spanikowaną bo córka nie dość, że była cała obsypana jak muchomorek to jeszcze zaczęła wymiotować. I to wszystko przez ten "zdrowy" rosołek...
Ocena:
982
(1088)
Komentarze