Historia sprzed około 2 miesięcy. Może mało piekielna, ale weźcie pod uwagę, że prawo jazdy mam raptem rok i każdy taki incydent powoduje u mnie niezły stres.
Sobotni poranek, jakaś pogańsko-wczesna godzina (czyli w moim języku 7.30). Ze słodkiego snu wyrywa mnie krzyk mojej mamy:
- Jezus Maria zaspałam! Zupa, zawieź mnie do pracy bo się spóźnię!!!
Jestem uczynnym i kochanym dzieckiem, więc wciągnęłam jakieś ciuchy na piżamę, założyłam okulary i jedziemy. Pogoda pod zdechłym Azorem, ale czego się nie robi dla rodzicielki. Odstawiłam ją pod miejsce pracy, ze względu na aurę zaoferowałam, że przyjadę po nią jak skończy i jadę do domeczku, licząc na dodatkowe 2, 3 godzinki snu.
Byłam już prawie pod domem, gdy nagle pod koła wbiegła mi starsza pani z laską, wózeczkiem na kółkach i czapeczką z antenką. No tak, po drugiej stronie jezdni rynek, a do pasów całe 10 metrów... Nie potrąciłam jej tylko ze względu na te pasy właśnie, przed którymi mocno zwolniłam (jeden z dobrych nawyków, które wpojono mi na kursie).
Siedzę nieco otumaniona w aucie, mentalnie klepiąc się po plecach za niedopuszczenie do tragedii, a tu nagle słyszę jakieś wrzaski dobiegające zza szyby. Babunia najwyraźniej wygłasza swe zdanie na temat zaistniałej sytuacji. Myślę, niech sobie bulgocze, skoro musi i chcę odjeżdżać, lecz w tym właśnie momencie moje autko obrywa laską w przedni zderzak.
Mam wiele wyrozumiałości dla starszych osób (tak, nawet na drodze!), ale wtedy nie wytrzymałam. Trzymając wciśnięte sprzęgło wdusiłam pedał gazu w podłogę. Samochodzik ma co prawda raptem litrowy silniczek, ale wtedy zawył aż miło. Efekt: babunia odskoczyła jak oparzona (chociaż nie przestała złorzeczyć), ja bez większych przygód dotarłam do domu.
Chamstwu na drogach mówimy stanowcze NIE!
Sobotni poranek, jakaś pogańsko-wczesna godzina (czyli w moim języku 7.30). Ze słodkiego snu wyrywa mnie krzyk mojej mamy:
- Jezus Maria zaspałam! Zupa, zawieź mnie do pracy bo się spóźnię!!!
Jestem uczynnym i kochanym dzieckiem, więc wciągnęłam jakieś ciuchy na piżamę, założyłam okulary i jedziemy. Pogoda pod zdechłym Azorem, ale czego się nie robi dla rodzicielki. Odstawiłam ją pod miejsce pracy, ze względu na aurę zaoferowałam, że przyjadę po nią jak skończy i jadę do domeczku, licząc na dodatkowe 2, 3 godzinki snu.
Byłam już prawie pod domem, gdy nagle pod koła wbiegła mi starsza pani z laską, wózeczkiem na kółkach i czapeczką z antenką. No tak, po drugiej stronie jezdni rynek, a do pasów całe 10 metrów... Nie potrąciłam jej tylko ze względu na te pasy właśnie, przed którymi mocno zwolniłam (jeden z dobrych nawyków, które wpojono mi na kursie).
Siedzę nieco otumaniona w aucie, mentalnie klepiąc się po plecach za niedopuszczenie do tragedii, a tu nagle słyszę jakieś wrzaski dobiegające zza szyby. Babunia najwyraźniej wygłasza swe zdanie na temat zaistniałej sytuacji. Myślę, niech sobie bulgocze, skoro musi i chcę odjeżdżać, lecz w tym właśnie momencie moje autko obrywa laską w przedni zderzak.
Mam wiele wyrozumiałości dla starszych osób (tak, nawet na drodze!), ale wtedy nie wytrzymałam. Trzymając wciśnięte sprzęgło wdusiłam pedał gazu w podłogę. Samochodzik ma co prawda raptem litrowy silniczek, ale wtedy zawył aż miło. Efekt: babunia odskoczyła jak oparzona (chociaż nie przestała złorzeczyć), ja bez większych przygód dotarłam do domu.
Chamstwu na drogach mówimy stanowcze NIE!
ulica
Ocena:
587
(725)
Komentarze