zarchiwizowany
Skomentuj
(13)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Historia o staruszce, której żadna praca nie straszna
Lubię raz na jakiś czas wyskoczyć za miasto. Bardzo mnie to odpręża-tylko ja i mój samochód, a przed nami kilometry leśnych i polnych dróg.
Czasem zdarzy się też zabrać ze sobą aparat, bądź szkicownik.
Podobnie było i tym razem.
Sobota, godzina 6: 00, pod pachą aparat i wałówka na drogę (wiadomo, na powietrzu człowiek głodny się robi) -wpadłem do garażu. Odpaliłem silnik, poczciwy Defender warknął dziarsko na myśl o kolejnej wyprawie. Wyruszyliśmy.
Po około 3 godzinach i dziesiątkach zdjęć postanowiłem trochę się rozerwać i zjechać z zaplanowanej trasy. Początkowo taka jazda dawała sporo frajdy, czułem się jak odkrywca podbijający dziewicze tereny. Ale tylko do czasu
Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby przejechać przez mały akwen wodny na środku pola. Sprawdziłem głębokość, ok.-ruszamy. Początkowo szło gładko. Niestety, gdy już wyjeżdżałem z wody, koła Defa zaczęły grzęznąć. Samochód utknął na dobre. A ja razem z nim. Nie pomagało podkopywanie saperką, o podłożeniu czegoś pod koła też nie było mowy-stałem w końcu w szczerym polu. Kumpel w pracy - nie pomoże, rodzice mają osobówkę - nie wjadą. Rad nie rad, ruszyłem na piechotę do oddalonego o około 1,5 km gospodarstwa, które mijałem po drodze.
Drzwi odtworzyła mi starsza, malutka pani i powiadomiła, że męża teraz nie ma, ale jak wróci to chętnie pomoże. Musze poczekać tylko godzinę-dwie.
Po uprzednim wytłumaczeniu, jaka jest moja lokalizacja, wróciłem do mojego samochodu. Mięły 2 godziny-nic. Po 3 godzinach usłyszałem charakterystyczne „pyrkanie” traktora.
Zadowolony, że szanowny gospodarz o mnie pamiętał, pobiegłem w stronę ciągnika.
Jakie było moje zaskoczenie, gdy za sterami siedziała Starsza Pani (SP)!
Muszę przyznać, że trochę zwątpiłem… W końcu drobniutka kobiecinka ma mi pomagać w wyciąganiu terenówki z błota.
Ja: -Ooo, to pani…
SP: -Ano ja! Bo wisz , ta moja cholera stara się nachlała i stroch go za kierownice wsadzoć! Z wami to tak zawse! Uchlejo swoje mordy, a później babo ma wszystko za wos robić! Mas jakoś linkę?
Ja: -No mam, już wyciągam i podpinam.
SP: -No to ruchy śliczniutki, bo ja w parniku kartofle mom i spiesy mi się!
Samochód podpiąłem. Wspólnymi siłami udało się nam wyciągnąć nieszczęśnika z zasadzki. Podziękowałem, a na odchodne usłyszałem:
-A bo wy miastowe, to takie niepsystosowane. Zamiast takiego dżipka lepiej se kabrioleta kupi-będzie mioł więksy pozytek!
Humor miałem poprawiony do końca dnia :D
Ale rady nie posłuchałem-dalej pozostaję przy moim Defie
Lubię raz na jakiś czas wyskoczyć za miasto. Bardzo mnie to odpręża-tylko ja i mój samochód, a przed nami kilometry leśnych i polnych dróg.
Czasem zdarzy się też zabrać ze sobą aparat, bądź szkicownik.
Podobnie było i tym razem.
Sobota, godzina 6: 00, pod pachą aparat i wałówka na drogę (wiadomo, na powietrzu człowiek głodny się robi) -wpadłem do garażu. Odpaliłem silnik, poczciwy Defender warknął dziarsko na myśl o kolejnej wyprawie. Wyruszyliśmy.
Po około 3 godzinach i dziesiątkach zdjęć postanowiłem trochę się rozerwać i zjechać z zaplanowanej trasy. Początkowo taka jazda dawała sporo frajdy, czułem się jak odkrywca podbijający dziewicze tereny. Ale tylko do czasu
Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby przejechać przez mały akwen wodny na środku pola. Sprawdziłem głębokość, ok.-ruszamy. Początkowo szło gładko. Niestety, gdy już wyjeżdżałem z wody, koła Defa zaczęły grzęznąć. Samochód utknął na dobre. A ja razem z nim. Nie pomagało podkopywanie saperką, o podłożeniu czegoś pod koła też nie było mowy-stałem w końcu w szczerym polu. Kumpel w pracy - nie pomoże, rodzice mają osobówkę - nie wjadą. Rad nie rad, ruszyłem na piechotę do oddalonego o około 1,5 km gospodarstwa, które mijałem po drodze.
Drzwi odtworzyła mi starsza, malutka pani i powiadomiła, że męża teraz nie ma, ale jak wróci to chętnie pomoże. Musze poczekać tylko godzinę-dwie.
Po uprzednim wytłumaczeniu, jaka jest moja lokalizacja, wróciłem do mojego samochodu. Mięły 2 godziny-nic. Po 3 godzinach usłyszałem charakterystyczne „pyrkanie” traktora.
Zadowolony, że szanowny gospodarz o mnie pamiętał, pobiegłem w stronę ciągnika.
Jakie było moje zaskoczenie, gdy za sterami siedziała Starsza Pani (SP)!
Muszę przyznać, że trochę zwątpiłem… W końcu drobniutka kobiecinka ma mi pomagać w wyciąganiu terenówki z błota.
Ja: -Ooo, to pani…
SP: -Ano ja! Bo wisz , ta moja cholera stara się nachlała i stroch go za kierownice wsadzoć! Z wami to tak zawse! Uchlejo swoje mordy, a później babo ma wszystko za wos robić! Mas jakoś linkę?
Ja: -No mam, już wyciągam i podpinam.
SP: -No to ruchy śliczniutki, bo ja w parniku kartofle mom i spiesy mi się!
Samochód podpiąłem. Wspólnymi siłami udało się nam wyciągnąć nieszczęśnika z zasadzki. Podziękowałem, a na odchodne usłyszałem:
-A bo wy miastowe, to takie niepsystosowane. Zamiast takiego dżipka lepiej se kabrioleta kupi-będzie mioł więksy pozytek!
Humor miałem poprawiony do końca dnia :D
Ale rady nie posłuchałem-dalej pozostaję przy moim Defie
szczere pole:)
Ocena:
191
(239)
Komentarze