Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#32729

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
O tym jak musiałam trzy razy zmieniać miejsce zamieszkania, w ciągu zaledwie dziesięciu miesięcy.

Pierwsze miejsce gdzie trafiłyśmy z moją drugą połówką.
Większość mieszkańców to ludzie +60, mnóstwo rodzin z dziećmi w wieku przedszkolnym, czy gimnazjalnym. Piękna okolica, podobno jedno z najlepszych miejsc do zamieszkania w promieniu X kilometrów.
Dla mnie nic specjalnego, chociaż jak na złość, było bardzo wścibsko.

W końcu ludzie nie są głupi, zrozumieli że nie jesteśmy ani siostrami, ani studentkami, jak na początku twierdzono.
Starsze panie przestały mówić "dzień dobry", dziewczynki w wieku gimnazjalnym uciekać wzrokiem i przyśpieszać kroku.
Postanowiłyśmy zostawić sprawę jak jest. Zrozumiałyśmy, że nie przyjdą do nas cukru pożyczać, ale specjalnie nam nawet na tym nie zależało.
Dopóki...

Wyjechałyśmy sobie na weekend nad morze. Sielanka. Zapomniałyśmy o wszystkim co nas tak dręczyło i w końcu się wyluzowałyśmy, choć to tylko weekend. Dobre humory i cały wypoczynek szlag jasny trafił, dopóki nie stanęłyśmy pod swoimi drzwiami.
Nie będę już mówić, że całe były w obraźliwych napisach, gdzie "sk*rwiałe lesby" były tylko rozgrzewką. A wycieraczka... przeciekała. Normalnie ktoś na nią narobił.

Sprawa przeszła bez echa. Wycieraczka wywalona, drzwi czyszczone rozpuszczalnikiem bite trzy godziny. Udawałyśmy, że nic się nie stało.

Sprawę przesądził list, podrzucony nam do skrzynki. O ile listem w ogóle można to nazwać.
W środku koperty znalazłam zdjęcia. Swoje zdjęcia, no bo czyje. Robione z zaskoczenia, kiedy wchodzę do miejsca swojej pracy, kiedy wychodzę, albo kiedy robię zakupy.
Plus karteczka:
"Jesteś bardzo ładna. Widać że potrzebujesz mężczyzny.
Do zobaczenia."

Przestraszyłam się nie na żarty, choć moja druga połowa mnie uspokajała, że to pewnie te gimnazjalne chłopaczki postanowiły sobie porobić żarty, więc pobiegały sobie za mną z cyfrówką po mieście, nabazgrały parę słów i pewnie śmieją się wyobrażając sobie teraz moją reakcję.
Postawiłam warunek - albo wyprowadza się ze mną, albo zwijam cały swój majdan i wychodzę sama z tego domu wariatów.
Tego samego wieczoru spakowałyśmy wszystko i wstyd mówić - w nocy, jak złodzieje, po cichu, zapakowałyśmy kartony w samochód, klucze zostawiłyśmy w skrzynce, i odjechałyśmy z piskiem opon.

Mieszkanie numer dwa... Praktycznie to samo, z tym że tu ludzie się nie kryli, że się nami brzydzą. Mieszkałyśmy na parterze, dzięki czemu już po pierwszych dwóch tygodniach wybito nam szyby. Co parę dni zbijała się jedna, my następnego dnia wstawiałyśmy nową. I tak w kółko, do znudzenia.
W końcu kiedy słychać było trzask szkła, nawet się nie odrywałyśmy od swoich zajęć, co musiało wyglądać przekomicznie. Cisza była przerywana zwykle: "tym razem ty posprzątasz?"

Wisienką na torcie był pewien sędziwy dżentelmen, który zdzielił mnie laską, kiedy po porannym bieganiu wyciągałam ulotki ze skrzynki. Krzyczał coś o tym, że nie o taką Polskę walczył i pewnie lada dzień, a przywiezie mnie i moja dziewczynę pod blok limuzyna ozdobiona tiulami i balonami, bo "skrzywione psychicznie baby żenić się chcą, na tefałenie i tefałpe o tym mówili!".

Wszystko urozmaiciła psia (?) kupa którą ktoś wysmarował nam w nocy klamkę od drzwi, a nawet dzwonek.
Wyniosłyśmy się następnego ranka.

Mieszkanie numer trzy:
Trzecie piętro, przynajmniej nie miałam już obaw o to, że jakaś cegłówka mogłaby tu dolecieć.
Wścibsko jeszcze bardziej, niż w miejscu numer jeden. Pytana byłam o wszystko, co tylko schodziłam ze schodów, nagle pojawiała się jakaś pani, która chciała się "zapoznać".
W końcu skądś przeciekło, że tułamy się po całym mieście, bo traktują nas jak traktują. No nie wiem, może ktoś z klubu seniora przekazał moim obecnym wtedy sąsiadom parę informacji o nas?
Tak czy owak - nie odzywali się do nas słowem, jeśli szłyśmy gdzieś we dwie. Jeśli osobno - krzyki "powinni was zagazować" zastępowały w sumie "dzień dobry".
Ale kiedy próbowano mnie... no...
Po prostu pewien pan nie zrozumiał słowa "nie", kiedy zaczął kusić mnie dobrym winem i "rozrywką" u niego w domu. - Szczęście że moja połowa czekała na mnie niedaleko, bo po prostu bałam się wchodzić wieczorami do środka bloku sama.
To przeważyło szalę.

I tak oto, od czterech miesięcy mieszkamy w nowym miejscu. Nie jest już ładnie, kolorowo i malowniczo, bo jest to odrapana kamienica, mieszkanie za najniższą cenę chyba z możliwych.
Co dziwnego - 80% naszych sąsiadów to patologia, alkoholicy z siódemka dzieci i te sprawy, a reszta to trzy młode małżeństwa i dwie "babcie" - a kultury każdy z osobna, ma więcej niż ci z tamtych "dobrych" i "porządnych" bloków razem wzięci. Tak, nawet te dzieci z patologicznych rodzin.
Wszyscy wiedzą jak jest. Nikt nie powiedział o nas złego słowa.
"Babciom" chodzimy czasem na zakupy, moja dziewczyna schodzi do chłopaków w przedziale wiekowym 12-16 grać w piłkę, ja zaprzyjaźniłam się z jedną przemiła dziewczyną mieszkającą ze swoim chłopakiem piętro wyżej.

Najbardziej dziwi mnie fakt, że uderzałyśmy w te "dobre" i "ładne" miejsca, oczekując, że tam ludzie są dobrzy, mili i nieskazitelni, zupełnie jak piszą w ogłoszeniach.
W końcu, kiedy grunt zaczął palić nam się pod nogami, wybrałyśmy typową "spelunę", a tam spotkało nas więcej życzliwości niż gdziekolwiek.

Ale co się nadenerwowałam, to chyba już moje.

Skomentuj (120) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1150 (1400)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…