Kilka dni temu spotkałam koleżankę. Nie widziałyśmy się od czasów podstawówki. Niestety, spieszyłam się wtedy, więc zaproponowała spotkanie w najbliższy piątek. Zgodziłam się. Wybrała kafejkę, którą i ja lubię. Bywam tam dość często od paru lat, znam więc obsługę, a obsługa zna mnie.
Umówiłyśmy się na przysłowiową kawę.
Mąż nie przepada za babskimi spotkaniami, więc około osiemnastej pojawiłam się w kawiarni. Sama.
Przy stoliku zastałam koleżankę z facetem i jeszcze jakieś dwie kompletnie nieznane mi pary. Trochę się zdziwiłam, ale ostatecznie mogli się spotkać przypadkiem.
Przywitaliśmy się, przedstawiliśmy sobie. Siedzieli przy jakimś piwku.
Po chwili podszedł kelner.
O ile rozumiałam, że w porze kolacji ktoś może być bardzo głodny i zamawia potężny zestaw obiadowy, o tyle w osłupienie wprawiły mnie zamówienia alkoholowe:
Jeden z panów wybrał butelkę najdroższego trunku. Panie, krzywiąc noski, poprzestały na drinkach.
Ja zamówiłam herbatę i lody kawowe (uwielbiam je, a tam są naprawdę znakomite), przyszłam wszak na ploty, a nie na popijawę.
Spotkanie przebiegało dość nudno. Współbiesiadników bardziej interesowała konsumpcja i zamawianie coraz większej ilości napojów procentowych, niż rozmowa. Właściwie ożywiali się tylko przy nowych kolejkach, a tempo mieli olimpijskie.
Widząc, że raczej sobie z koleżanką nie pogadamy, postanowiłam się pożegnać.
- No co ty? Myślałam, że zapłacisz i wskoczymy jeszcze do ciebie. Imprezka tak fajnie się przecież rozwija!
?!?
- Ja zapłacę? Za twoich wygłodniałych przyjaciół? Ani mi się śni!
- Ale my nie mamy pieniędzy.
Na chwilę odebrało mi mowę.
- A co mnie to obchodzi? - Zapytałam wstając.
Jeden z nowych znajomych złapał mnie za rękę i pociągnął na krzesło. Nie spodziewałam się, więc klapnęłam.
- Nigdzie nie pójdziesz, ku*wa!
Szarpnęłam się i rękawem płaszczyka zawadziłam o szklanicę. Rozległ się alarmujący brzęk.
Przy naszym stoliku pojawił się kelner. Miałam podwójne szczęście - znał mnie z widzenia, a w lokalu nie było jeszcze tłoczno. Ludzie dopiero zaczynali się schodzić.
- Czy mogę w czymś pomóc? - Zapytał zdawkowo, ale to wystarczyło. - Rozochocony przyjemniaczek spokorniał.
- Chciałabym zapłacić...
- Zapraszam do kasy. - Powiedział.
Nigdy wcześniej nie płaciłam w tym lokalu przy kasie, zawsze dostawaliśmy rachunek do stolika.
Zapłaciłam za siebie i zamówiłam taksówkę.
Trochę bałam się, że nie pójdzie tak gładko - na szczęście kelner otworzył mi oddzielny rachunek, bo przyszłam dużo później. Oni ponoć -już od szesnastej raczyli się piwkiem.
Nie wróciłam, by pożegnać się z nowymi znajomymi i koleżanką - co za brak kultury z mojej strony!
No cóż, taka już ze mnie źle wychowana osoba.
Wróciłam do domu wkurzona maksymalnie.
Przedwczoraj zaszliśmy tam z Mężem na kawę.
Okazało się, że (mimo braku pieniędzy) „nędzarze” bez szemrania zapłacili całą kwotę. Choć podobno przy ustalaniu „kto ile czego” wypił i zjadł - sceny były dantejskie.
Dodam, że średnio drink kosztuje tam około dwudziestu- trzydziestu złotych, dobry obiad - pięćdziesiąt. Nie są to może oszałamiające ceny, ale... razy sześć...
Umówiłyśmy się na przysłowiową kawę.
Mąż nie przepada za babskimi spotkaniami, więc około osiemnastej pojawiłam się w kawiarni. Sama.
Przy stoliku zastałam koleżankę z facetem i jeszcze jakieś dwie kompletnie nieznane mi pary. Trochę się zdziwiłam, ale ostatecznie mogli się spotkać przypadkiem.
Przywitaliśmy się, przedstawiliśmy sobie. Siedzieli przy jakimś piwku.
Po chwili podszedł kelner.
O ile rozumiałam, że w porze kolacji ktoś może być bardzo głodny i zamawia potężny zestaw obiadowy, o tyle w osłupienie wprawiły mnie zamówienia alkoholowe:
Jeden z panów wybrał butelkę najdroższego trunku. Panie, krzywiąc noski, poprzestały na drinkach.
Ja zamówiłam herbatę i lody kawowe (uwielbiam je, a tam są naprawdę znakomite), przyszłam wszak na ploty, a nie na popijawę.
Spotkanie przebiegało dość nudno. Współbiesiadników bardziej interesowała konsumpcja i zamawianie coraz większej ilości napojów procentowych, niż rozmowa. Właściwie ożywiali się tylko przy nowych kolejkach, a tempo mieli olimpijskie.
Widząc, że raczej sobie z koleżanką nie pogadamy, postanowiłam się pożegnać.
- No co ty? Myślałam, że zapłacisz i wskoczymy jeszcze do ciebie. Imprezka tak fajnie się przecież rozwija!
?!?
- Ja zapłacę? Za twoich wygłodniałych przyjaciół? Ani mi się śni!
- Ale my nie mamy pieniędzy.
Na chwilę odebrało mi mowę.
- A co mnie to obchodzi? - Zapytałam wstając.
Jeden z nowych znajomych złapał mnie za rękę i pociągnął na krzesło. Nie spodziewałam się, więc klapnęłam.
- Nigdzie nie pójdziesz, ku*wa!
Szarpnęłam się i rękawem płaszczyka zawadziłam o szklanicę. Rozległ się alarmujący brzęk.
Przy naszym stoliku pojawił się kelner. Miałam podwójne szczęście - znał mnie z widzenia, a w lokalu nie było jeszcze tłoczno. Ludzie dopiero zaczynali się schodzić.
- Czy mogę w czymś pomóc? - Zapytał zdawkowo, ale to wystarczyło. - Rozochocony przyjemniaczek spokorniał.
- Chciałabym zapłacić...
- Zapraszam do kasy. - Powiedział.
Nigdy wcześniej nie płaciłam w tym lokalu przy kasie, zawsze dostawaliśmy rachunek do stolika.
Zapłaciłam za siebie i zamówiłam taksówkę.
Trochę bałam się, że nie pójdzie tak gładko - na szczęście kelner otworzył mi oddzielny rachunek, bo przyszłam dużo później. Oni ponoć -już od szesnastej raczyli się piwkiem.
Nie wróciłam, by pożegnać się z nowymi znajomymi i koleżanką - co za brak kultury z mojej strony!
No cóż, taka już ze mnie źle wychowana osoba.
Wróciłam do domu wkurzona maksymalnie.
Przedwczoraj zaszliśmy tam z Mężem na kawę.
Okazało się, że (mimo braku pieniędzy) „nędzarze” bez szemrania zapłacili całą kwotę. Choć podobno przy ustalaniu „kto ile czego” wypił i zjadł - sceny były dantejskie.
Dodam, że średnio drink kosztuje tam około dwudziestu- trzydziestu złotych, dobry obiad - pięćdziesiąt. Nie są to może oszałamiające ceny, ale... razy sześć...
znajomi
Ocena:
1364
(1422)
Komentarze