Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany
Zanim zacznę, bardzo proszę zapoznajcie się z całą historią i oceńcie moją sytuację na trzeźwo, zanim postanowicie zminusować. Z góry dziękuję. Będzie troszkę długo.

Czekam na przystanku na autobus, niedaleko na ławeczce siedzą starsze panie i spokojnie rozprawiają o tanich kluseczkach z Lidla. Sielanka.
Słoneczko lekko grzeje, ze słuchawek cicho leci mój ulubiony kawałek. Po prostu idylla.
Niestety spokój zostaje brutalnie przerwany przez bandę typu: "gibbon w dresie za 2.99 z Biedronki, wyposażony w słownik wulgaryzmów polskich. Mózgu nie dołączono" Typowa "dorosła" młodzież gimnazjalna. Z Ch*jami i K*rwami majestatycznie wkraczają na przystanek i szukają ofiary. Pada na mnie.

- Tyyyy!!!! Paaaatrz! (niesamowita sztuka przeciągania wyrazów) EMOOOOL!!!!

Okej, zdarza się. Każdy kto jest punkiem bądź metalem bywa mylony z tą niechlubną subkulturą.

Zachwycone chłopaczki testują do granic możliwości moją cierpliwość uwagami typu: "K*rwa jaka je*ana pie*dolona dz*wka! Ru*ać się chce!" lub "Pewnie się tnie je*any emol!"

Zgrzytam zębami ale wytrzymuję. Urządzanie teksańskiej masakry piłą łańcuchową nie wchodzi w grę, choć przysięgam mój stoicyzm jest wystawiony na ciężką próbę.
Tak! Autobus podjeżdża, wyzwalając mnie od kwiatu polskiej młodzieży. Ku memu nieszczęściu, radość nie trwa długo. Chłopięta nie mają zamiaru puścić swej ofiary. Przez 40 minut wysłuchuję wybuchów śmiechu i niesmacznych (delikatnie mówiąc) żartów. Nawet Kazik radośnie krzyczący ze słuchawek nie jest w stanie ich zagłuszyć. Poddaję się i puszczam na fulla "Priests of Sodom"
Niestety metal nie potrafi zagłuszyć znanych już wam pół-mózgów.
Dodajmy że mój ukochany odtwarzacz postanowił właśnie zemdleć z braku baterii. Teraz już nawet nie mogę udawać że ich nie słyszę.
Wysiadam przystanek wcześniej żeby wstąpić jeszcze do bankomatu. I... tak jest. Chłoptasie wysiadają razem ze mną, jak nieodłączny fanklub. Pozwalam się wyprzedzić i zwalniam krok. Również zwalniają. Teraz idę w tempie żółwia. Metoda nieskuteczna. Wiedzą że chcę wejść na kładkę, więc co robią? Stają u podnóża schodów skutecznie blokując wejście. Gdybym teraz się zatrzymała, udowodniłabym że się nimi przejmuję i łazili by za mną przez cały dzień. Gdy w deszczu wyzwisk udaje mi się wreszcie dojść na szczyt, moja psychika jest w stanie krytycznym. Tymczasem szlachetni młodzieńcy, majestatycznie mnie mijają i oprócz uwag wykonują gesty które można określić jako ""robienie loda" niewyżytemu facetowi z ponaddźwiękową prędkością" (bo inaczej nie da się tego nazwać).
Najbliżej stojącego, lekko zażenowanego mężczyznę pytam czy ma przy sobie coś ostrego. Chwilę patrzy na mnie, na gibbonów i kręci głową jakby chciał powiedzieć "Nie. Nie pójdę do więzienia za współudział w morderstwie ze szczególnym okrucieństwem". Tymczasem bananowa młodzież znika, jakby się rozpadła w proch (co byłoby całkiem przyjemnym widokiem, zważając na krzywdy psychiczne, jakimi mnie obdarzyli).
Oglądam się, oczywiście. Stoją już na przystanku, czekając na powrotny autobus.
Największa radocha na świecie - pojechać na gapę za Bogu ducha winną dziewczyną do stolicy, narobienia jej maksymalnie jak największych przykrości, po czym powrót do domu w dumie i chwale.
Mam nadzieję że kanar ich złapał...


Jedna przykrość na dzień wystarczy, prawda? Ależ skąd! Dziś promocja 2 w cenie 1!

Po wyżej wspomnianym "miłym" doświadczeniu postanawiam wybrać się na wielkie mangowo-książkowe zakupy dla poprawy nastroju. Następne 3-4 godziny, spędzam względzie szczęśliwa kursując między Empikiem a Komikslandią. W końcu około 19.00 ruszam do babuni. Autobus pustawy, może 4-6 osób, co odrobinę mnie zdziwiło, ale w sumie co mnie to obchodzi. Nos w nowo zakupioną książkę i reszta świata dla mnie nie istnieje. Wtedy do autobusu wchodzą... tak jest... osobnicy podobni to tych wcześniejszych (może odrobinę starsi) łącznie w liczbie trzech. Ni to dresy ni to żelusie.
Od razu mnie zauważyli (jakieś fatum, czy co?) i powtarzamy sztukę.

- Patrz jaka dz*wka! Ru*ał bym w ryja!

Tu ze strony koleżków, następuje wybuch śmiechu.
Jeden z kolesi siada za mną i zaczyna kopać w krzesełko. Bez słowa zmieniam miejsce. Małpiszon z bananem na ryju przenosi się razem ze mną. W końcu się poddaję. Siadam tam gdzie nie będą mieli możliwości kopania mnie w plecy. Niestety teraz jestem zwrócona twarzą w czarną dziurę wchłaniającą inteligencję.
Posypały się komentarze, posypały się gesty.
Moja wytrzymałość sięga daleko poza skalę "maksymalnego wk*rwienia". Ludzie nie zwracają uwagi (nawet kosmici mogliby wylądować, nikogo by to nie obchodziło. Brud na ziemi i tak jest ciekawszy) bo i czemu mieliby to robić?
Wbijam wzrok w podłogę. Jeszcze kilka przystanków... kilka przystanków...
Na domiar złego przypomniała mi się podstawówka. Dopiero co po przeprowadzce zaczynałam czwartą klasę. Wszystkie dzieciaki znały się od przedszkola, więc byłam tam Obcym. Codziennie byłam częstowana obelgami, każdy dzień przebiegał pod znakiem szturchnięć, szczypniaków i wyrzucania plecaka przez okno.
Wszyscy, nawet nauczyciele traktowali mnie jak osobę niższej kategorii, czyli po prostu jak śmiecia, nie miałam nikogo komu mogłabym się wyżalić. Rodzice prawie zawsze byli zajęci, więc niemal codziennie płakałam.

W tym momencie, fala wspomnień zalewa wysepkę zwaną spokojem. Zaczynam szybko, głęboko oddychać, zęby zaciskam tak mocno, że to cud że ich sobie nie wyłamałam, szkarłat występuje na obliczę.
Ci którzy mnie znają, wiedzą że trzeba się przygotować na koniec świata. I to zarąbiście szybko.
Pod wpływem złości i przykrości z oczu zaczynają mi płynąć łzy.


- Tyyyyy! Paaatrz! EEEEEMOOOOOOO się poryczało!

Ta uwaga przechyliła szalę. Wstaję i kieruję się w stronę koleżków.

- Dz*wka idzie do nas bo chce się ru*ać! - wszyscy zarechotali, zachwyceni tym pomysłem.
No a ja... owszem miałam ochotę na kontakt fizyczny, ale w zdeka innym sensie.
Najbliższego idiotę chwytam za rękę i przyciągam do siebie (nadal nic nie rozumiał) i z piąchy w splot słoneczny. Zgiął się. Uznając to za zgodę do dalszej współpracy poprawiam ciosem z łokcia w kark.
Dwóm pozostałym uśmiechy schodzą z twarzy. Wstają. Jednego z kopa w krocze, i "ze stereo". Drugi w międzyczasie (dość słabo) uderzył mnie w plecy, co tylko mnie rozwścieczyło. Cios od tyłu? Czyste tchórzostwo! Podcinam go, z glana w brzuch, po czym łapię go za kłaki na łbie (jako jedyny MIAŁ włosy) i uderzam jego głową o najbliższą poręcz, tak długo aż w kałuży krwi zobaczę zęby.
Z autobusu wychodzę maksymalnie wkurzona.
Gdy już docieram do domu (tramwajem) zaczynam płakać. Rodzina zaniepokojona. No a ja rozklejam się jeszcze dwukrotnie. W tym raz na lekcji matematyki.

Nie. Bynajmniej nie dlatego że szkoda mi pół-mózgów. Po prostu nigdy AŻ TAK nie wybuchłam i jestem zwyczajnie przerażona.
I tak. Wiem że to co zrobiłam jest złe, przerażające i nieludzkie.
Ale czy ludzkim zachowaniem jest psychiczne prześladowanie drugiego człowieka, posiadającego uczucia?
Dlatego zanim klikniecie "słabe" bądź skomentujecie, weźcie pod uwagę mój stan psychiczny. Dzięki.

PS. Pasażerów i kierowcę nic nie obchodziła zaistniała sytuacja.

PS.2 Coś mi się zdaje że mój psychiatra nie zbankrutuje z braku klientów.

komunikacja_miejska

Skomentuj (66) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 192 (528)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…