Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#33061

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Około 2005 roku rodzice posłali mnie na obóz młodzieżowy za granicę. Bardzo zależało mi na wycieczce do Grecji, pomimo niedogodności (nie mieliśmy samochodu, wyjazd z Warszawy, jestem z Trójmiasta) udało mi się pojechać. W katalogu wszystko pięknie, zapowiadały się rajskie wakacje...

Trafiła mi się grupa niemalże dziewczęca, nastolatki 12-18 lat i tylko jeden chłopak. Już pierwszą piekielnością było dość mocne zróżnicowanie wiekowe, przepaść pomiędzy młodszymi, a starszymi uwydatniała się na każdym kroku. Na dodatek trafił nam się wychowawca, który nieszczególnie był zainteresowany swoimi podopiecznymi, mogliśmy latać w samopas po mieście godzinami i robić to, co nam się żywnie podoba, facet nie chciał wychodzić z pokoju.

Szybko nauczyliśmy się wykorzystywać daną nam swobodę. Ktoś zorientował się, że niedaleko hotelu jest sklepik, w którym bez problemu można nabyć alkohol i papierosy. Dla młodszych była to niezwykła frajda, nauczyli się od starszych pić i palić, takie zachowania stanowiły jedyną atrakcję. Sama uległam wpływowi starszych dziewczyn i nie raz pokusiłam się na coś zakazanego. Wtedy czułam się wyjątkowo dorosła i bawiłam się świetnie, dopiero po latach wspomnienie tych wakacji zaczęło budzić we mnie grozę.

Wycieczki fakultatywne mieliśmy dość rzadko, więc podczas prawie dwóch tygodni nie ruszaliśmy się z miasteczka. Niektóre dziewczyny poznały greków, mieszkających nieopodal - wymykały się na imprezy, uprawiały seks ze swoimi nowymi towarzyszami. Mieliśmy również ciche przyzwolenie na wychodzenie nocą do klubu na plaży, gdzie każdy mógł wejść bez problemu i wszelakie używki były ogólnodostępne, wystarczyło zatrzepotać rzęsami u wychowawcy i powrót nad ranem nie stanowił problemu. "Byleby przed śniadaniem".

Nastał dzień powrotu. Wszyscy skutecznie pozbyli się pieniędzy na samym początku wyjazdu, więc nikt nie zaopatrzył się w jedzenie na drogę. Mieliśmy otrzymać suchy prowiant podczas podróży (33 godziny) składający się z paru bułek, słodyczy, czegoś tam jeszcze + powinniśmy się zatrzymać na dwa ciepłe posiłki. W praktyce ciepłego posiłku oczywiście nie ujrzeliśmy na oczy, a prowiantem okazała się stara, podeschnięta drożdżówka i mały soczek w kartoniku. Klimaty iście survivalowe, wszyscy dzielili się wygrzebanymi landrynkami w torebkowych otchłaniach.

Planowo mieliśmy być w Warszawie około 8 rano. Mama z babcią wsiadły w pociąg, który w Stolicy miał być dwie godziny przed moim autokarem - jechały z myślą, że na spokojnie mnie odbiorą. Przemęczeni i wygłodzeni dotarliśmy pod Pałac Kultury już kwadrans po północy. Kierowca był wyjątkowo niesympatyczny subtelnie kazał nam wysiadać, wrzasnął "Wynosić się!",, po czym wystawił wszystkie walizki na parking i odjechał. Zostawili dzieciaki nocą bez opieki, nie sprawdzili listy obecności, o ile takową w ogóle mieli. Dla większości tragedii nie było - prawie wszyscy Warszawiacy lub okoliczni, więc w przeciągu godziny zostałam sama. Siedziałam w obcym mieście na krawężniku, trzęsłam się z nerwów, bo wszędzie kręciła się masa podejrzanych ludzi i często ktoś mnie zaczepiał. Gdy zadzwoniłam do matki, ta nie uwierzyła swoim uszom. Była dopiero w połowie podróży, więc jedyne co mogła zrobić, to powiadomić policję. Dwóch miłych policjantów zabrało mnie na komendę, usadzili przy biurku z jakąś kobietą i zapewnili opiekę przez te parę godzin, przynajmniej byłam bezpieczna. Matka z babcią dotarły tam przed siódmą.

Niestety rodzina nie złożyła skargi, pojęcia nie mam dlaczego. Apeluję do wszystkich - nigdy nie popełnijcie tego błędu, co moja matka i wysyłajcie dzieci tylko na obóz/kolonię, na którym był już ktoś znajomy. Bo inaczej nie możecie mieć pewności, czy dzieciakom będzie zapewniona dobra opieka, chociażby najpiękniej zapewniali...

biuro podróży Almatur

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 192 (246)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…