Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#33408

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracując w pewnej, nazwijmy to... firmie, miałem przez niemal rok szefa, o którym chciałbym zapomnieć. X - tak sobie go nazwę, był teoretycznie człowiekiem starannie wykształconym, choć nigdy nie dał tego po sobie poznać ;) Do tego dochodziła kompletna niedecyzyjność, trzęsidupstwo, wysługiwanie się pracownikami w sprawach pozazawodowych i chorobliwe wręcz skąpstwo. Nie muszę chyba tłumaczyć, że był osobą powszechnie nielubianą i przedmiotem licznych żartów.

W firmie na początku jej funkcjonowania, bardzo często organizowano wyjazdy zagraniczne o charakterze szkoleniowym. X meldował się na każdym z takich wyjazdów i to niezależnie od tego, czego dotyczyło szkolenie. Wyjazdy kończyły się zawsze w ten sam sposób, czyli maksymalną irytacją pracowników w nich uczestniczących. Oczywiście powodem był X. Potrafił zaordynować na przykład, że do miejsca szkolenia jest niedaleko i nie ma po co jeździć metrem (chodziło o zaoszczędzenie na biletach) wskutek czego załoga zaliczała 40 minut z kapcia rano i drugi raz to samo po zakończeniu zajęć.

O skosztowaniu miejscowych specjałów można było pomarzyć, gdyż zdaniem X lepsze jedzenie było w budach z kebabem (czytaj najtańsze). Wspólne wypady na piwo kończyły się tym, że pracownicy płacili za jego browar. Dziewczyny, jeśli były w delegacji, miały po prostu przerąbane!!! Przeciągał je po wszelkich dostępnych domach handlowych w celu wyszukiwania prezentów dla żony i córki, co z powodu skąpstwa trwało godzinami. Jeśli ktoś nie daj boże pochwalił się tym, że był już w danym miejscu, musiał cierpliwie znosić rolę przewodnika.
X miał jakiś certyfikat zaświadczający znajomość angielskiego, ale cholera wie co to był za certyfikat, bo jak dochodziło co do czego, to ani be, ani me.
I tak dalej, i tak dalej.

Po kilku takich wypadach, pracownicy zaczęli unikać wyjazdów z X-em, a jeśli już byli do takowego wojażu zmuszeni, stosowali wybieg polegający na tym, że po przybyciu do hotelu stwierdzali, że są zmęczeni, źle się czują, idą spać i nigdzie się nie wybierają. Oczywiście nikt nie szedł spać, a towarzystwo po rozpakowaniu się i zdzwonieniu, wymykało się z hotelu spotykając w umówionym miejscu.

Tak też się stało podczas jednego z wyjazdów, zorganizowanego dla informatyków (X oczywiście informatykiem nie był). Koledzy wypili najpierw kilka głębszych w hotelu, a następnie wyszli na miasto. Ponieważ zgłodnieli, a pod hotelem był "makdonald" zatrzymali się tam. Cóż, wódka stępiła ich zmysł ostrożności.

Jak tylko zasiedli z zamówieniami przy stoliku, zjawił się X, wielce uradowany na ich widok. :)
Najpierw wyciągnął jednego z kolegów, żeby złożył za niego zamówienie. Potem rozsiadł się razem z nimi i spostrzegł, że koledzy mają ketchup, a on nie. I tu zaczyna się dialog:
- Skąd macie ketchup?
- O tam jest taki kranik, z którego się nalewa, a obok stoją pojemniczki.
- Ile się chce???
- Tak!
- To weź idź i mi nalej.
- Nie mogę, bo tam jest fotokomórka i drugi raz mi nie naleje. Musisz iść sam.
- I jak to nalewam?
- No podstawiasz kubeczek i mówisz "keczup pliss", tylko głośno i wyraźnie!
X zabiera tacę, potem kubeczek, staje obok kranu z ketchupem i zaczyna "keczup piss". Ponieważ kran nie reaguje, zaczyna mówić coraz głośniej. W końcu jakaś dobra dusza, przyciska kran i ketchup zaczyna się lać do kubeczka.
X wraca z awanturą:
- Co wy mi tu gadacie o jakimś "keczup pliss"!!!! Tam się przyciska!!!
- No co TYYYY??? Niemożliwe!!!! Fotokomórka musiała się po prostu zaciąć!!!! U nas działała.
UWIERZYŁ!!!

gastronomia

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 737 (819)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…