zarchiwizowany
Skomentuj
(18)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Zacznę od przedstawienia postaci, pozwólcie.
SN - sąsiad z naprzeciwka
SB - sąsiedzi z domu obok
Psy
Przy mojej niewielkiej ulicy jest aż 5 domów i szkoła. Żyjemy sobie w spokoju, w sumie wszyscy się znają i lubią (nie licząc uczniów technikum, ale to inna historia).
Jednak idylla trwać długo nie może. Najpierw wprowadzili się SB i szybko wczuli w klimat ulicy. I nagle znikąd pojawił się ON - SN. A raczej nie nagle, a wtedy, gdy SB kupili sobie psa. Dwuletni owczarek niemiecki, tresowany, więc komend wiele znał. Wiedział również, co znaczy "cicho!", ale jak każdy pies czasem szczekał. SN-owi nie podobało się to. Padały komentarze, uwagi, straszenia, że psa zabije(!), nie zdziwię się, jeżeli kiedyś w biedne zwierzę czymś rzucił. SB nie mieli przez niego życia. Do tego stopnia, że ich ok. 20-letnia córka przepłakiwała noce, bojąc się o życie psa! W końcu oddali go gdzieś...
SN uszczęśliwiony? Na początku pewnie tak. Ale potem zauważył, iż i my mamy psa. Pochodny jamnika, ale troszeczkę większy. Wiadomo, czasem pies biegał po ogrodzie, a że kotów i przechodniów na osiedlu dużo, to i poszczekał. SN-owi i to przeszkadzało. Kierował do nas uwagi, a do psa rozkazy typu "Buda!" (której notabene u nas nie ma i nigdy nie będzie) i groźby, które, skierowane do człowieka, byłyby karalne. Z nami jednak nie było tak łatwo - problem gościa, że ma coś z psychiką, my psiaka nie oddamy tylko dlatego, że wielce panu idiocie szczekanie przeszkadza w leżeniu d*pą na kanapie. SN w końcu nam odpuścił.
Gdzie nadzwyczajność? Otóż SN, wkrótce po oddaniu psa przez SB i jeszcze w czasie gnębienia naszego zwierzaka, sam sprawił sobie czworonoga. Teraz po jego ogrodzie biega sobie duży amstaff, którego szczek jest prawie tak donośny, jak płacz/krzyk bachorów na ulicy obok.
SN - sąsiad z naprzeciwka
SB - sąsiedzi z domu obok
Psy
Przy mojej niewielkiej ulicy jest aż 5 domów i szkoła. Żyjemy sobie w spokoju, w sumie wszyscy się znają i lubią (nie licząc uczniów technikum, ale to inna historia).
Jednak idylla trwać długo nie może. Najpierw wprowadzili się SB i szybko wczuli w klimat ulicy. I nagle znikąd pojawił się ON - SN. A raczej nie nagle, a wtedy, gdy SB kupili sobie psa. Dwuletni owczarek niemiecki, tresowany, więc komend wiele znał. Wiedział również, co znaczy "cicho!", ale jak każdy pies czasem szczekał. SN-owi nie podobało się to. Padały komentarze, uwagi, straszenia, że psa zabije(!), nie zdziwię się, jeżeli kiedyś w biedne zwierzę czymś rzucił. SB nie mieli przez niego życia. Do tego stopnia, że ich ok. 20-letnia córka przepłakiwała noce, bojąc się o życie psa! W końcu oddali go gdzieś...
SN uszczęśliwiony? Na początku pewnie tak. Ale potem zauważył, iż i my mamy psa. Pochodny jamnika, ale troszeczkę większy. Wiadomo, czasem pies biegał po ogrodzie, a że kotów i przechodniów na osiedlu dużo, to i poszczekał. SN-owi i to przeszkadzało. Kierował do nas uwagi, a do psa rozkazy typu "Buda!" (której notabene u nas nie ma i nigdy nie będzie) i groźby, które, skierowane do człowieka, byłyby karalne. Z nami jednak nie było tak łatwo - problem gościa, że ma coś z psychiką, my psiaka nie oddamy tylko dlatego, że wielce panu idiocie szczekanie przeszkadza w leżeniu d*pą na kanapie. SN w końcu nam odpuścił.
Gdzie nadzwyczajność? Otóż SN, wkrótce po oddaniu psa przez SB i jeszcze w czasie gnębienia naszego zwierzaka, sam sprawił sobie czworonoga. Teraz po jego ogrodzie biega sobie duży amstaff, którego szczek jest prawie tak donośny, jak płacz/krzyk bachorów na ulicy obok.
Miejscowość moja i ulica moja.
Ocena:
98
(154)
Komentarze