Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#33597

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Jak większość placówek przedszkolnych, współpracujemy z rozmaitymi instytucjami państwowymi lub prywatnymi.
Jedną z takich instytucji jest miejscowy Dom Dziecka.

W ramach tej współpracy i z racji wykształcenia w odpowiednim kierunku, czasem jestem oddelegowana do pomocy przy odbiorze dziecka z dotychczasowego miejsca pobytu.
W efekcie mała grupka, w składzie ja, pani kurator zajmująca się sprawą, sanitariusz (nawet nie wiecie jak często jest potrzebny) i ktoś z wolontariatu jedziemy razem z dwoma policjantami na miejsce, by odebrać dziecko. Grupa zawsze jest tak złożona, żeby szybko zorganizować akcję i nie narażać dziecka na jeszcze większy stres.

Tak więc po przybyciu na miejsce, dumnie dzierżąc koszyk z misiem, bułką, czymś słodkim, książeczką i dwiema pomarańczami (taki standard, by zająć dziecko w czasie drogi lub odwrócić uwagę od stresującej sytuacji), ruszam do drzwi, ramię w ramię z panią kurator.
Jak się spodziewałam, rodzice nie przygotowali się (wbrew pozorom często rodzice/rodzic/opiekun czekają na nas przed domem), nikt drzwi nie otwiera, bramka zamknięta, a nie wolno nam po prostu wtargnąć na podwórko, zaśmiecone do granic możliwości różnorakim, pordzewiałym żelastwem.
Zlokalizowaliśmy drugie wejście, więc w drogę.

Po dotarciu do drzwi pukamy, dzwonimy, dłuuugo zero reakcji.
Naraz słyszę wołanie z domu, żeby wchodzić. Otwieram drzwi, robię pierwszy krok, a w następnej chwili czuję czyjąś wielką, spoconą łapę z rozmachem lądującą na moim policzku.
Koszyk wypadł mi z rąk, w szoku cofam się, pochylona, krew puściła mi z nosa, ale nic, stoję, ostrzegam resztę i wciskam kawałek zrolowanej chusteczki do nosa.
Bolało jak skur... ale nos nie był złamany.
Wchodzę za sanitariuszem i aż mi dech zapiera.

Nic dziwnego, skoro od wejścia wszystko jest zapchane śmieciami i słomą, wszędzie pełno słoików, koszyków i palet z jajkami pamiętającymi chyba rok 2000, brudne ubrania walają się po tym całym pobojowisku, a obrazu dopełnia siedem kotów rozmieszczonych strategicznie po pokoju, w tym jeden właśnie wypróżniający się pod górą starych ciuchów.
Pośrodku tego zamieszania leży gruby, obleśny facet w białym podkoszulku. Znaczy podejrzewam, że podkoszulek KIEDYŚ był biały, bo teraz prawie świecił się od brudu.
Facet miał na tyłku tylko majtki, z dziurą z przodu, jak zorientowałam się, kiedy panowie policjanci już drania podnieśli.

Jedno spojrzenie na wielkie, kwadratowe łapska i już wiedziałam, od kogo mi się dostało.
No dobra, ale gdzie jest dziecko?
Drań mówi, że z matką.
Wiecie gdzie była?
Z dwuletnią dziewczynką schowała się na strychu, a kiedy zorientowała się, że my też tam możemy wejść, wlazła na dach. Jaką kretynką musiała być ta kobieta, żeby wynieść drące się wniebogłosy dziecko na niestabilny, rozlatujący się dach dwupiętrowego budynku?

- Ja wam ku*wy dziecka nie dam, je*ane suki! Zostawcie mi męża ku*wy! Je*ochy! - Wrzeszczała kobieta, co nuż poprawiając dziecko, wyślizgujące się z jej rąk.
Jak nic będzie tragedia. Albo baba spadnie, albo dziecko, albo oboje.
Sytuacja nieciekawa, kiedy nagle stało się, co przewidziane zostało - dach po prostu zapadł się pod kobietą.
Usłyszałam tylko krótkie "japie*dole" z ust sanitariusza i lecimy na górę, potykając się o koty i śmieci w korytarzu.

Na (nie)szczęście pod dachem była jeszcze taka cienka kładka z drabinką. Sanitariusz jak tam wlezie, to się wszystko rozsypie. No to idę. Wchodzę po drabince, nasłuchuję, niedobrze, bo dzieciak już nie płacze.
Wsuwam się w górę i... znowu dostałam przez łeb, ale lekko, bo babsko nie mogło dobrze wycelować.
Włażę na chama przez ciasny korytarzyk i krew mnie zalewa.

Baba już uciekła do tyłu, trzyma wyrywające się dziecko na kolanach i dusi je dłonią żeby cicho było, chyba myśli, że jej nie widzę. Ryzykuję.
Idę dalej, baba się cofa. Słyszę jak za mną sanitariusz też ryzykuje i wchodzi.
Znacie to obezwładniające uczucie gorąca, kiedy zdajecie sobie sprawę jak blisko jest coś bardzo niebezpiecznego?
Z sufitu zwieszała się wielka, nitkowata, szara, szumiąca cicho kula, więc gdybym poszła dalej, to wpadłabym prosto w gniazdo os.
Co jeszcze może pójść źle?
Nadwerężona kładka się może zawalić.
I zawaliła się, babsko spadło.
Skaczemy za kretynką, która aktualnie leży i jęczy na podłodze strychu. Wysoko nie było, dziecko spadło na nią, ale chyba z przerażenia zemdlało.

Finał: Zabraliśmy dziecko do szpitala, kretynkę również, tatuś pojechał prosto na komendę, policjant musiał mieć zszywaną brew, bo zatrzymany zaatakował go "z główki".
Później przesłuchanie, trwające jakieś 3 godziny.
Szykuje się długa i męcząca sprawa w sądzie.

Ps. Dziewczynce nic nie jest, na szczęście głupota matki nie zemściła się na dziecku. Powiedzcie mi, skąd się biorą tacy kretyni?

nawiedzony dom

Skomentuj (95) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1578 (1648)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…