Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#33637

przez (PW) ·
| Do ulubionych
"Przyjaźń po latach", czyli trzyaktówka umoralniająca.
W roli głównej niedoszła pani etnolożka.

Zacznijmy od charakterystyki głównej bohaterki.
W czasach zamierzchłych i ledwo pamiętanych miałam w grupie Mireczkę. Nie Mirę, nie Mirkę lub Mirosławę, tylko właśnie Mireczkę, bo "tu wódeczka, tam kreseczka, a ona jest Mireczka".
Mireczka była najlepszą kumpelą wszystkich ludzi na roku, co było widać zwłaszcza w momentach, w których potrzebowała pożyczyć fajkę, kilka złotych lub piwo. O notatkach nie wspominam, ponieważ Mireczka wiecznie potrzebowała notatek, jak ZUS złotówek i silnik paliwa.

Ja i kolega, z którym wtedy się trzymałam, byliśmy chyba pierwsi, którzy zorientowali się, że Mireczka, pożyczając po złotówce-dwa złote, wisi nam ponad trzy setki, kolejną stówkę w kserówkach, a papierosy na wiecznie nieodpalenie mogliśmy liczyć już w paczkach.
Z dnia na dzień nasze źródełko wyschło i Mireczka musiała zostać najlepszą przyjaciółką innych grup. Rok nie był zbyt mały, więc dopiero po jakimś czasie doszły do nas przemyślenia Mireczki na nasz temat, dokładnie relacjonować nie będę, ale "sqrwiałe zjeby" to jedno z jej łagodniejszych określeń. Nic dziwnego, że kontakty zostały bez - i ceremonialnie zerwane. Tak upłynął rok pierwszy.

Na roku drugim Mireczka zastosowała technikę wybierania ćwiczeń u najmłodszych i najbrzydszych doktorantów, takich, co to cycki widują w nocnym kinie. Efektem pracowitego studiowania okazała się śliczna córeczka (ojca grupowo zidentyfikowaliśmy po nosie i uszach, niestety, niezgodnie z typowaniem matki, jak łatwo afera ciążowa ze studentką rujnuje karierę akademicką, to nikt nie uwierzy). "Bo ona w ciąży" jakoś wypłakała wpis na rok trzeci. Trzeciego roku już nie zaliczyła, wzięła dziekankę i słuch po niej zaginął. Czasami tylko wspominałam ze znajomymi Mireczkę na spotkaniach z kolegami.

Akt I - lato.

Odbieram telefon. Numer nieznany.
[M] No cześć, co ty tak numery pozmieniałaś? Nijak nie można się do ciebie dostać, musiałam połowę ludzi obdzwonić!
[Ja] Eee... kto mówi?
[M] No jak to kto, Werka! [nienawidzę, kiedy się do mnie mówi Werka. Tylko jedna osoba mówiła na mnie Werka i nawet solidny cios w szczękę nie mógł jej tego oduczyć.] Kumpeli z grupy nie poznajesz?
[Ja] Mireczka?!
[M] Mireczka, tu wódeczka, tam kreseczka! Co ty taka zdziwiona?
[Ja] Ostatni raz rozmawiałyśmy jakieś 6 lat temu.
[M] Oj tam, oj tam, nieważne, słuchaj, jest taki biznes...

W skrócie - Mireczka postanowiła się reaktywować i skończyć studia, więc aktywnie studiowała na wieczorowych, ale jak zwykle potrzebowała drobnej pomocy z zaliczeniem zajęć, więc gdym miała jakieś notatki, najlepiej ze wszystkiego i jakieś gotowe referaty i prace zaliczeniowe, to ona bardzo chętnie by wzięła. Tylko tak zaraz, już, natychmiast, bo sesja idzie i ona w zasadzie już jest na terminach poprawkowych. A przy okazji, to w jej prywatnym życiu tragedii sto, po prostu milion, żyć nie ma za co, dzieci (bo się jeszcze dwójki dorobiła) też nie mają za co żyć, kanał, dramat, nie wyobrażam sobie tego i w ogóle ze dwa seriale by wyszły.
Dlaczego dzwoni akurat do mnie, nawet nie musiałam pytać, bo jasne było, że wszyscy inni już jej odmówili.

Obiecałam, że sprawę przemyślę, rozłączyłam się i policzyłam, że zmiana numeru wyjdzie jednak za drogo, więc postanowiłam żyć ze świadomością, że Mireczka ma ten aktualny.

Myślałam tak długo i intensywnie, że w końcu rzuciłam monetą, bo notatki i tak zalegają w piwnicy i się kurzą, a to, z czego korzystam, na pewno zostanie u mnie, więc mogłabym jej te na pewno zbędne i niepotrzebne oddać. Los zdecydował, że oddam.
Przejrzałam, spakowałam to, co do czego byłam absolutnie pewna, że więcej się nie przyda (podstawy muzealnictwa, brr).

Mireczka, odbierając paczuszkę z kartkami, głośno wyraziła niezadowolenie, że tak mało, jaka jestem skąpa, nieużyta, podła i w ogóle. Wzięła, podziękować zapomniała, spróbowała pożyczyć 20 zł i zniknęła.

Akt II - początek zimy.

Odbieram telefon od mojej byłej promotorki, że ktoś oddał jej referat zaliczeniowy łudząco podobny do tego, który sama jej kiedyś przedstawiłam. I czy mogłabym przyjść do instytutu i to wyjaśnić. Wiedząc doskonale, co się stało, poszłam, zobaczyłam Mireczkę szalejącą z wściekłości i moją promotorkę uśmiechającą się jak kot do spyrki.

Mireczka, zaliczając sesję w baaardzo przedłużonych terminach, jako referat zaliczeniowy z metodologii badań oddała moją własną pracę, zmieniając ją w stopniu minimalnym (czyli personalia i daty). Możliwe, że nawet uszłoby jej to na sucho, gdyby nie to, że kilka tygodni wcześniej wersję rozbudowaną podesłałam właśnie promotorce z prośbą o opinię, bo chciałam z nią wystąpić na pewnej konferencji. Szydło z worka nawet nie tyle wyszło, co wybiegło, bo pani profesor miała na biurku i tekst pierwotny, i rozwinięty na potrzeby konferencji.

Co zrobiła Mireczka?
Zarzuciła mi, że to JA okradłam JĄ z jej pracy intelektualnej, bo przecież to ona pomagała mi przy pisaniu tego tekstu, jeszcze w moich czasach studenckich. Zanim zdążyłam otworzyć usta, profesorka opluła ją, parskając ze śmiechu, po czym wpisała jej pałę i stwierdziła, że sprawa skończy się w komisji dyscyplinarnej.

I skończyła. Mireczka z hukiem wyleciała ze studiów po raz drugi, po czym obdzwoniła wszystkich z wieścią, jak to uknułam podstępną intrygę wymierzoną w nią, a kierować miała mną zawiść, zazdrość i ogólna jędzowatość. Miała, biedna, takiego pecha, że ja zrobiłam to samo, tylko przed nią.

Akt III - dzisiejszy ranek.

Mireczka zadzwoniła z wieścią, że znowu studiuje, tym razem kulturoznawstwo na UKSW. I ma właśnie sesję i gdybym miała może jakieś notatki, bo pamięta, że ja też to studiowałam... [uprzedzając komentarze - nie, zdecydowanie nie na UKSW].

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1052 (1130)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…