Z uczelni.
Jest taki przedmiot, na którym wykłada się ok. 1/3 studentów mających z nim styczność. Jest też prowadzący- pan i władca katedry trzymający się własnych żelaznych zasad, nie zawsze zgodnych z regulaminem studiów.
Jedną z takich zasad jest brak dodatkowych terminów. Nie chodzi o przychylanie studentowi nieba przez ustalenie miliona poprawek, ale zwyczajne regulaminowe umożliwienie podejścia do egzaminu/poprawki w sytuacji, gdy z jakichś poważnych względów nie może on przyjść w terminie, który został ustalony dla wszystkich. Nie ma i już.
Zdarzyło mi się na którymś z semestrów rozchorować w sesji, przez co ominęłam między innymi termin poprawki z owego przedmiotu. Parę dni później- nadal z podwyższoną temperaturą, opatulona w milion płaszczy, z L4 w dłoni i nadzieją, że stanie się cud pukam do gabinetu szanownego pana doktora i pytam o możliwość napisania poprawki (mogę choćby natychmiast). Nic z tego. Pytam dlaczego, wszak spełniam warunki ustalone regulaminem. Odpowiedź niemal zwaliła mnie z nóg:
"Ponieważ ja ciężko odchorowuję każdy wasz egzamin."
Koniec? Ależ nie. Podreptałam do dziekan, przedstawiam sytuację i pytam o możliwe rozwiązania. Słyszę, że mam to sama z panem doktorem rozwiązać, bo ona ma dość sporów z nim. Obie wiemy, że rozwiązać się nie da, zostaje egzamin komisyjny, ale jest mi bardzo delikatnie odradzany, bo prawdopodobnie jeszcze tego pana spotkam- w komisji dyplomowej. Domyślam się, że może nie być miło i rezygnuję. Uczelnia dopuszcza powtarzanie przedmiotu bez tracenia roku, więc jestem do tyłu "tylko" o parę stówek. Z resztą nie ja jedyna.
Wisienka na torcie. Mieliśmy na roku dziewczynę w ciąży i tak się złożyło, że termin porodu przypadł na dzień przed poprawką u pana doktora (był o tym wcześniej poinformowany). Po jakimś czasie dziewczyna zjawia się osobiście z wypisem ze szpitala oraz chęcią napisania poprawki w przysługującym jej trzecim terminie... i również spotkała się z odmową. :)
Jest taki przedmiot, na którym wykłada się ok. 1/3 studentów mających z nim styczność. Jest też prowadzący- pan i władca katedry trzymający się własnych żelaznych zasad, nie zawsze zgodnych z regulaminem studiów.
Jedną z takich zasad jest brak dodatkowych terminów. Nie chodzi o przychylanie studentowi nieba przez ustalenie miliona poprawek, ale zwyczajne regulaminowe umożliwienie podejścia do egzaminu/poprawki w sytuacji, gdy z jakichś poważnych względów nie może on przyjść w terminie, który został ustalony dla wszystkich. Nie ma i już.
Zdarzyło mi się na którymś z semestrów rozchorować w sesji, przez co ominęłam między innymi termin poprawki z owego przedmiotu. Parę dni później- nadal z podwyższoną temperaturą, opatulona w milion płaszczy, z L4 w dłoni i nadzieją, że stanie się cud pukam do gabinetu szanownego pana doktora i pytam o możliwość napisania poprawki (mogę choćby natychmiast). Nic z tego. Pytam dlaczego, wszak spełniam warunki ustalone regulaminem. Odpowiedź niemal zwaliła mnie z nóg:
"Ponieważ ja ciężko odchorowuję każdy wasz egzamin."
Koniec? Ależ nie. Podreptałam do dziekan, przedstawiam sytuację i pytam o możliwe rozwiązania. Słyszę, że mam to sama z panem doktorem rozwiązać, bo ona ma dość sporów z nim. Obie wiemy, że rozwiązać się nie da, zostaje egzamin komisyjny, ale jest mi bardzo delikatnie odradzany, bo prawdopodobnie jeszcze tego pana spotkam- w komisji dyplomowej. Domyślam się, że może nie być miło i rezygnuję. Uczelnia dopuszcza powtarzanie przedmiotu bez tracenia roku, więc jestem do tyłu "tylko" o parę stówek. Z resztą nie ja jedyna.
Wisienka na torcie. Mieliśmy na roku dziewczynę w ciąży i tak się złożyło, że termin porodu przypadł na dzień przed poprawką u pana doktora (był o tym wcześniej poinformowany). Po jakimś czasie dziewczyna zjawia się osobiście z wypisem ze szpitala oraz chęcią napisania poprawki w przysługującym jej trzecim terminie... i również spotkała się z odmową. :)
uczelnia
Ocena:
582
(672)
Komentarze