Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#33877

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w gimnazjum.

Jestem, jako facet, jak to mówią, rodzynkiem. W babińcu.
Jestem też wychowawcą.

Parę dni temu jeden z moich wychowanków miał wypadek: wracał ze szkoły na rowerze i został potrącony przez samochód, którego kierowca jechał nieprzepisowo. Chłopak musi mieć iście pancerny kościec, bo skończyło się na paru siniakach (matka go chyba w dzieciństwie śrubkami karmiła...), tym niemniej kilka dni spędzi w szpitalu na obserwacji.

Sama sytuacja jadącego jak wariat kierowcy jest oczywiście piekielna, ale kropkę nad "i" postawiły moje wybitne niewiasty z pokoju n-l.

W dniu wypadku, powiadomiony już bezpośrednio przez matkę o wydarzeniu, wchodzę do pokoju i słyszę:

1. Sebastian z III B. miał wypadek. (Prolog jeszcze zgodny z prawdą).
2. No pewnie, że miał wypadek, skoro wjechał rowerem na pasy bez zatrzymania.
3. I jeszcze bez kasku, to już w ogóle cud, że przeżył.
4. Ale co tu mówić o kasku, skoro to taka rodzina, kompletna patologia.
5. No, teraz to nie wiadomo, czy się z tego wygrzebie...
6. ...bo ma połamany kręgosłup.

Mówiąc prosto - trafiło mnie.

Wszedłem i mówię:

- Cześć, dziewczyny, fajnie, że się martwicie o Sebastiana. Właśnie rozmawiałem z jego matką, która mówiła, że całe szczęście, że prowadził rower i miał kask, bo babka tak w niego uderzyła, że aż przednia szyba poszła. Na szczęście jest tylko trochę obity, więc skończyło się na strachu. Jutro idziemy z delegacją do szpitala, przekażemy pozdrowienia od ciała pedagogicznego.

Wyszedłem.

Nie cierpię plotkarstwa.

Edukacja

Skomentuj (63) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1147 (1219)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…