Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#34288

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Im starsza jestem tym częściej w szpitalu.

Ale jeszcze za dzieciaka, kiedy miałam lat kilka-kilkanaście, trafiłam na "poleżynki" do szpitala w Wołominie. O tym jak się tam nami opiekowano, można książki pisać. Nie wiem do końca dlaczego tam wtedy trafiłam, bo oprócz standardowych badań w stylu EKG nic ciekawego się nie działo. Oprócz...

Leżałam w pokoju czteroosobowym, ale było nas tej nocy tylko dwie. Zestawiłyśmy łóżka i zaczęłyśmy, jak to smarkate, straszyć się nawzajem duchami, bolesnymi badaniami, tym że od leków zielenieją zęby, i że w tych łóżkach na pewno umarło mnóstwo ludzi. Sami pewnie rozumiecie jak to wyglądało.

W którymś momencie naszą rozmowę przerwało... miałknięcie. Do naszej sali wkroczył KOT. Duży, tłusty kot. Połaził po pokoju, pomiałczał przy oknie, po czym wyszedł.

KOT. W szpitalu. Oczywiście, obie uznałyśmy ze jest to manifestacja złych mocy i resztę nocy leżałyśmy drżąc schowane pod kołdrami.

Teraz śmieszy mnie to niesamowicie, tylko... Kto do cholery wpuścił kota do szpitala? Leżałyśmy na 4 piętrze, czemu nikt go nie wyrzucił? Kot w szpitalu pełnym dzieciaków, które mogły być chore, uczulone, po operacjach, roznoszący pchły i zarazki po pokojach, załatwiający się byle gdzie.

Kot został znaleziony dopiero DWA dni po tym zdarzeniu i wyrzucony przez którąś matkę. Przez ten czas..? Diabli wiedzą. Fakt, że nikt z personelu tego kota nie zauważył, dość dobitnie świadczy o tym jak ta placówka funkcjonowała.

służba_zdrowia

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 49 (159)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…