Jako, że dzień był słoneczny, wybrałem się na przejażdżkę rowerową. Jeździłem tak sobie po okolicy jakąś godzinkę, a człowiek nie wielbłąd napić się musi. Zajeżdżam więc do fast foodu z kaczorem donaldem w nazwie.
Grzecznie wjechałem rowerem na ogródek, postawiłem przy go przy płotku i udałem się po colę.
Wracam nie dalej jak 2 minuty później i siadam sobie przy stoliku naprzeciwko mego pojazdu. Wtedy nagle ni stąd, ni zowąd pojawia się pan, wsiada na mój rower i jakby nic odjeżdża (nie był przypięty, bo i po co, siedziałem w końcu dwa metry dalej). Wstaję i zaczynam biec za owym osobnikiem, po drodze krzycząc:
- Złaź z tego roweru! - (to chyba najgrzeczniejsza forma wyrażenia tego co powiedziałem :)).
Pan odjechał mniej więcej 15 metrów, zatrzymał się, zszedł z roweru i powiedział jakby nigdy nic:
- No co, przejechać się chciałem.
Szczena opadła mi do samej ziemi.
Grzecznie wjechałem rowerem na ogródek, postawiłem przy go przy płotku i udałem się po colę.
Wracam nie dalej jak 2 minuty później i siadam sobie przy stoliku naprzeciwko mego pojazdu. Wtedy nagle ni stąd, ni zowąd pojawia się pan, wsiada na mój rower i jakby nic odjeżdża (nie był przypięty, bo i po co, siedziałem w końcu dwa metry dalej). Wstaję i zaczynam biec za owym osobnikiem, po drodze krzycząc:
- Złaź z tego roweru! - (to chyba najgrzeczniejsza forma wyrażenia tego co powiedziałem :)).
Pan odjechał mniej więcej 15 metrów, zatrzymał się, zszedł z roweru i powiedział jakby nigdy nic:
- No co, przejechać się chciałem.
Szczena opadła mi do samej ziemi.
Fast Food
Ocena:
553
(629)
Komentarze