Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#35459

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z wczoraj. Moja babcia mieszkająca kilkanaście kilometrów stąd, do niedawna opiekowała się "bezdomnym" kotem. Teoretycznie tylko Ona go karmiła i się nim zajmowała, ale zarzekała się, że ona kotki nie przygarnie. Kicia była młoda, miała ok. 3 lat. Babcia wiedziała, że Skarpetka, bo tak ją nazywała, jest w ciąży i niedługo urodzi. Przygotowała jej już miejsce, karmiła i na noc nawet wpuszczała do domu, aby nic się nie przytrafiło złego.

Pech chciał, że babcia zachorowała i miesiąc spędziła w szpitalu. Przez ten czas do mnie należała opieka nad Jej psem i właśnie Skarpetką. Jeździłam tam 2 razy dziennie, dokarmiałam, sprawdzałam stan kotki.
Po 2 tygodniach zobaczyłam, że zniknął jej brzuch. Lecę szukać maluchów. Piwnica pusta, przyszykowane posłanie też. Kicia ani rusz, położyła się na trawie i miauczy. Nagle słyszę nieśmiałe miauczenie gdzieś w kurniku. Przerażona wlatuję tam i widzę 3 małe, szare kociaki. Miauczą rozpaczliwie w poszukiwaniu mamy. Biorę rękawiczki, przenoszę kotki w bezpieczne miejsce, przyprowadzam Skarpetkę. Tamta położyła się przy nich, dała jeść i było ok, aż do wczoraj.

Tak jak zwykle, pojechałam do mieszkania babci nakarmić zwierzaki i skontrolować stan kotków. Widzę maluchy na posłaniu, a matki brak. Wołam, szukam, bo małe widać, że nie jadły od co najmniej kilku godzin. Ruszam więc do sąsiadki i po drodze moją uwagę przykuwa coś w krzakach. Widzę, że było ciągnięte od pewnego momentu, patrzę, a tam kot. Skarpetka leżała na ziemi, wszędzie krew, ona już nie oddychała. Nagle za mną ktoś się odzywa [P]

[P] Nie dotykaj tego, nic jej nie pomożesz.
Odwracam się i widzę sąsiadkę babci.
[Ja]: Przepraszam, nie wie pani co tu się stało do cholery? (dodam, że przyjechałam dopiero o 13)
[P]: A nic specjalnego. Znaczy, syn Kaśki (drugiej sąsiadki) bawił się na skuterku, no i mamusia chciała nauczyć go pokonywania przeszkód. Na drodze wygrzewał się jakiś bezdomny kocur, to stwierdziła, że to będzie cel. Kazała się synkowi rozpędzić... A kot nie zdążył uciec. Mały przejechał po niej, no i się wrócił. Jak zobaczył, że kot leży, to stwierdził, że nie żyje (g*wno prawda) no i przejechał po nim jeszcze raz.
[Ja] Słucham?
[P]: No Kaśka podeszła do niego, zawołała mnie. Ten kot w sumie trochę żył, no i...
[Ja]: Jak to trochę żył??????
[P] No oddychał, ale tylko trochę. Połamany był, więc stwierdziliśmy, że nie ma dla niego rachunku i po co się kosztami przejmować.
[Ja] Ja pier*ole. (wiem, nie powinnam przeklinać do starszej osoby, ale...) Pozwoliła pani umierać kotu na drodze?
[P] Nie, przeciągnęłam ją w krzaki i zostawiłam. Zobacz, dosłownie 4 godziny temu zdechła i po problemie. Babcia odciążona.
[Ja] Pani Piekielna, przecież babci serce pęknie. a Skarpetka jeszcze kotki urodziła,
[P] Kotki... oo, to słuchaj. Daj je mojemu mężowi, on je utopi i gdzieś zakopie.
[Ja] Że on je co??
[P] No, ale Rivendellska co chcesz dzieciaku zrobić, to tylko koty. Naszykuj je, a ja je zabiorę.
[Ja] Pani niedoczekanie!
[P] Jak chcesz. Tylko sprzątnij tego kota, bo zacznie zaraz śmierdzieć.

I poszła.
Nauczycielka i jej mężulek inżynier prosili jeszcze o kotki w celu "likwidacji", ale ja im tylko odpowiedziałam, żeby więcej nie przychodzili i tyle. Szczątki Skarpetki zabrałam i zakopałam za domem, a kociaki dokarmiam i będę rozglądała się za domem dla nich.

sąsiedzi

Skomentuj (77) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 741 (791)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…