Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#35528

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeglądając moje historie z zeszłego roku, natrafiłem na cykl anegdotek dotyczących korepetycji z matematyki. Wspominałem swego czasu o piekielnej mamuśce, która zjechała mnie równo za to, że jej syn zdobył "tylko" osiemdziesiąt sześć procent na maturze. W tym roku również miałem do czynienia z piekielną matką - tylko jedną, ale do tego stopnia niesympatyczną, że wystarczy na kilka kolejnych lat.

Przygotowywałem do matury bardzo miłą, wesołą dziewczynę. Udało nam się znaleźć wspólny język już na pierwszej lekcji, współpraca z uczennicą szła pomyślnie - co innego z jej matką, ale o tym opowiem za moment. Dziewczyna była dość specyficzną osóbką - długie glany, kolczyk w łuku brwiowym, krótka, postrzępiona fryzurka, spodnie bojówki etc. (ta informacja przyda się później). Ze wstępnej rozmowy z matką dziewczyny dowiedziałem się, że jest bardzo słaba z matematyki (i nie tylko z matematyki), że jest leniwa, że trzeba przymuszać ją do nauki, że nie ma w sobie odrobiny ambicji. Nie wiedziałem jeszcze, czy to, co powiedziała mi matka, ma coś wspólnego z rzeczywistością, ale sama rozmowa bardzo mnie zniesmaczyła. Wyglądało to mniej więcej tak:

[M]atka uczennicy: Ta moja M. jest strasznie głupia, ja nie rozumiem, jak można być tak głupim teraz, kiedy nawet po studiach ciężko jest o pracę. Ja jej to codziennie mówię, a ona nic, dalej się nie uczy, ma wszystko w nosie. Niech chociaż tę maturę w miarę dobrze zda.
[Ja]: Dlaczego pani sądzi, że pani córka jest głupia? Jak dla mnie to zbyt mocne słowo...
[M]: Już panu mówiłam, nie uczy się, nie ma ambicji, jedzie na dwójach, trójach, jak czwórkę dostanie, to święto mamy w domu. Z tej matematyki to pożal się Boże, trzecią jedynkę wczoraj dostała.
[Ja]: Próbowała pani zmobilizować córkę do nauki?
[M]: Cały czas to robię. Proszę, błagam, żeby chociaż w szkole mi wstydu nie przynosiła, żeby normalna była. Ale gdzie tam, nic nie dociera.
[Ja]: Pozwoli pani, że zrobię córce test sprawdzający, bo może problem nie polega na tym, że córka się nie uczy...
[M]: Nie uczy się! Udaje, że siedzi w tych książkach, ale kto ją tam wie, o czym wtedy myśli.
[Ja]: Sam to sprawdzę.
[M]: Niech pan robi co chce, ona ma dobrze zdać tę maturę, bo nie wiem, co jej zrobię. Żeby to chociaż ładne było, ale też nie... chodzi w jakichś obdartych, męskich ciuchach, jak szmaciara, w ogóle nie dba o siebie. Kto ją z takim wyglądem do pracy przyjmie? Gdyby pan miał okazję poznać moją drugą córkę... śliczna, mądra, umie się ubrać. Jest na trzecim roku medycyny.
[Ja]: Dobrze, dobrze. Ja tutaj zajmuję się pani młodszą córką. Zrobię co w mojej mocy. Będziemy w kontakcie.

I tak Bogiem a prawdą nie miałem ochoty "być w kontakcie" z tą kobietą, choć niestety było to nieuniknione. Przede wszystkim współczułem tej dziewczynie matki - moja mama przykładowo nigdy nie wyrażała się w ten sposób o swoich dzieciach przy obcych, a przecież nie byliśmy aniołkami.

Jak obiecałem, zrobiłem uczennicy test - nie wypadła w nim najgorzej. Przerabialiśmy materiał powoli, spokojnie, jeśli czegoś nie rozumiała - tłumaczyłem dwa razy, trzy razy, przy trygonometrii dobiliśmy do dziesiątego razu, bo ten dział szczególnie jej się nie podobał. Przeczuwałem, że dziewczyna nie ma oparcia w matce - jeśli rzeczywiście codziennie słyszała od niej, że jest głupia, brzydka i beznadziejna, i w ogóle niepodobna do siostry, nie było dla mnie niczym zaskakującym, że nie potrafiła skupić się na nauce. Chwaliłem ją, kiedy zadania wychodziły jej dobrze, nie złościłem się, gdy robiła je niewłaściwie. Nie chciałem, żeby działała pod presją (wyłączając presję czasu) ani też, żeby na siłę próbowała udowodnić, że nie jest jednak beznadziejna.

Po dwóch miesiącach okazało się, że jest całkiem niezłą matematyczką. Zadzwoniłem do matki. Tym razem wyjątkowo nie usłyszałem tych okropnych komentarzy dotyczących uczennicy. Opowiedziałem o postępach w nauce, podzieliłem się refleksją, że dziewczynę trzeba właściwie zmobilizować, chwalić, być cierpliwym i zapowiedziałem, że zacznę dawać jej zadania do rozwiązania w domu.
Dziwnie czegoś, "prace domowe" wypadały o wiele gorzej na tle zadań wykonywanych pod moim okiem. Zaskoczyło mnie to, ponieważ na korepetycjach rozwiązywała ćwiczenia sama, a ja sprawdzałem je i ewentualnie omawiałem błędy. Musiałem ponownie skontaktować się z piekielną mateczką.

[Ja]: Czegoś tu nie rozumiem. U mnie pani córka rozwiązuje poprawnie 75% zadań, a w pracach domowych ciągle robi jakieś śmieszne błędy...
[M]: A jak ona niby ma to robić dobrze, skoro zabiera się za to o osiemnastej, a nie od razu po szkole? Mówiłam jej to, no ale przecież wyjście z koleżanką jest ważniejsze niż nauka! Dwa dni temu ją za to zrugałam, a wczoraj znowu to samo... I co ja mam zrobić? To stara krowa (tak! tak powiedziała), w domu jej nie zatrzymam.
[Ja]: Proszę tak nie mówić. Spokojnie. Córka potrzebuje kontaktu z ludźmi, nie może żyć samą nauką. Moim zdaniem ona żyje w zbyt wielkim stresie.
[M]: Stresie? Jakim niby stresie? Ma idealne warunki do nauki, nikt jej w tym domu nie krzywdzi.
[Ja]: Może jednak powinna pani podchodzić do spraw córki z większym dystansem?
[M]: Sugeruje pan, że to moja wina? Jej wina, bo jest leniwa i mało inteligentna.

Gdyby nie zależało mi na tej dziewczynie (w sensie czysto naukowym - zależy mi na każdym, kogo przygotowuję do klasówki tudzież egzaminu), w tym momencie odmówiłbym dalszej współpracy. Pracowałem z uczennicą do ostatniego dnia przed egzaminem maturalnym, rozwiązywała przy mnie arkusze (nie jestem egzaminatorem, ale jak na mój gust - szło jej dobrze), wyjaśnialiśmy wątpliwości. Czasami zostawała dłużej po zajęciach - rozmawialiśmy, nagle zaczęła mi opowiadać o swoich kłopotach z matką, o tym, że bardzo się stara, ale w domu i tak nikt tego nie docenia, bo liczy się tylko jej starsza "idealna" siostra, że czuje się jak czarna owca w rodzinie.

Sprawdziły się moje przypuszczenia co do rzeczywistej sytuacji tej dziewczyny - nie skupiała się na tym, co robi, bo bała się, że znowu będzie źle, że znowu zgarnie cięgi od matki...
Napisała maturę. Wszyscy troje, ona, jej matka i ja, czekaliśmy na wyniki. 30 czerwca zadzwoniła piekielna matka.

[M]: Czterdzieści procent, rozumie pan? Czterdzieści. Z innych przedmiotów nie lepiej.
[Ja]: Nie wierzę. Rozwiązywała arkusze. Sama. Czasami dochodziła nawet do siedemdziesięciu...
[Ja]: Mówiłam panu, że ona jest głupia. Przecież jeszcze przed wyjściem ją ostrzegałam, żeby znowu nie zrobiła mi wstydu, żeby raz w życiu zrobiła coś dobrze. I na tyle się moje gadanie zdało. Sama nie wiem, co o tym myśleć. Może zbyt łagodnie się z nią obchodziłam. A może pan nie był do końca obiektywny... W każdym razie dziękuję za dobre chęci.

Dzień później otrzymałem SMS od mojej, byłej już, uczennicy: "Szkoda, że to już koniec korepetycji z matmy. Z panem mogłam tak fajnie, szczerze pogadać."

Nie potrafię nawet odpowiednio podsumować tej historii. Brak mi słów.

Skomentuj (62) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1233 (1277)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…