Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#35728

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
Historia pokazująca, dlaczego mam uraz do chirurgów. Będzie długo.

W swoim czasie, po długich naciskach pani kardiolog oraz dermatologa, zapisano mnie na zabieg usunięcia pieprzyków. Koniecznie, bo czerniaki, raki i inne sprawy, których wystąpienie na mojej obsypanej pieprzykami skórze było dość prawdopodobne.
Okolice niezbyt ciekawe, biust (stąd naciski kardiologa - z racji bliskości serca mogły być jakieś powikłania, których nie chciano mi do końca objaśnić, bo ′za młoda jestem i nie zrozumiem′) i pachwina, ale, jak mnie zapewniano, dzięki temu nie będą widoczne na co dzień, w wakacje przykryje się strojem kąpielowym i tyle.
Zarezerwowano termin w klinice na Klimontowie w Sosnowcu (a co mi tam, zdradzę i przestrzegam), wszystko cacy.

Dzień zabiegu, dygocąca z zimna i ze strachu jadę na wózku do sali, odziana w jakiś szpitalny materiał, wiązany pod szyją. Poza tym wybłagałam jedynie majtki, i tak przerażona perspektywą pokazywania tak intymnych okolic (miałam wtedy jakieś 13 lat).

Przywitała mnie istna lodownia ze stołem operacyjnym na środku. W dodatku pomieszczenie miało dwa wyjścia, usytuowane naprzeciwko siebie, bez drzwi. Przeciąg hula, ja zdenerwowana i zawstydzona do granic możliwości, kładę się na stole już w samym skrawku bielizny.

Pierwszym ruchem pana chirurga było położenie mi łapska na majtkach (!). Nie śmiałam nawet pisnąć, błagałam tylko oczami o pomoc dwie asystujące pielęgniarki. Widząc brak reakcji, facet zaczął rzucać żarciki o ′cycuszkach′ i innych tego typu pierdoły. Nie miałam pojęcia co odpowiedzieć czy zrobić, zwłaszcza że kobiety się tam znajdujące zachowywały się tak, jakby nic się nie stało.

Milczałam, siląc się tylko na odpowiedzi typu moje imię, nazwisko, gdy mnie zapytano. Milczałam, gdy poddawano mnie znieczulaniu miejscowemu (a bolało cholernie, strzykawa wbijana, cóż, w piersi), gdy patrzyłam na igły, których panicznie boję się do dziś. Milczałam, gdy rzucał kolejne obleśne żarciki, gdy opowiadał jak to jedzie na ferie zimowe w Alpy, gdy pielęgniarki chichotały i przekomarzały się z nim zalotnie. Milczałam, gdy mnie smyrał, dotykał, łatwo mogąc to usprawiedliwić zabiegiem. Milczałam, gdy zakładał szwy - poprzednie znieczulenie już dawno przestało działać, a przy nowym nie chciano odpowiednio odczekać. Milczałam, gdy poczułam jak cały odrętwiały bok zalewa mi jakaś ciecz, jak się okazało - krew, na którą wszyscy obecni zareagowali przekleństwami. Milczałam, gdy zabieg się skończył, zapytałam nieśmiało czy mogę usiąść - pozwolono mi, po czym każdy zajął się sobą. Dygotałam więc sobie na brzegu stołu, starając się powstrzymać dreszcze, zanim w końcu ktoś litościwie rzucił mi znów materiał i zawiózł mnie z powrotem na salę, na której leżałam jeszcze parę godzin.

Interesujący ciąg dalszy: okazało się, że szwów w ogóle nie powinno się zakładać przy tego typu zabiegach, dermatolog kiedy je zobaczyła zakrzyknęła ′kto mi to zrobił?!′(za to gdy dowiedziała się że kolega z miejsca pracy, zamilkła - rączka rączkę myje). Zostały mi urocze, widoczne blizny, które leczę do dziś na własny koszt. Przeszłam już krioterapię i połowę maści i żeli dostępnych na rynku.

Żadnego oskarżenia nie wniosłam, gdy już ze wstydem opowiedziałam wszystko mamie (po jakimś roku, nie umiałam wprost powiedzieć, że ktoś mnie obmacywał), uznała, że piekielny chirurg znakomicie się wybroni za pomocą kasy i nie warto wszczynać awantury - jego słowo przeciwko mojemu.

Jakieś dwa lata później miałam nieszczęście skręcić kostkę. Zgadnijcie, na kogo się natknęłam, gdy weszłam do gabinetu aby mnie zbadano? Taaaaak, drogi pan miał się dobrze, wyglądał nawet na ciut bardziej przy kości niż był wcześniej. Szamał sobie obiad. Gdy oznajmiłam z czym przyszłam - że kostka boli, bla bla, spokojnie dokończył jedzenie, rzekł:

- Tutaj tylko urazy sportowe.

Po czym spokojnie wyszedł. Obsłużyły mnie pielęgniarki, sprawnie i fachowo.

Wtedy już wiedziałyśmy, jak złą sławę posiada chirurgia na Klimontowie, bo nagle okazało się ile plotek i ostrzeżeń krąży. Szkoda że post factum. Jedyne, co teraz mogę zrobić, to powiedzieć: nie plujcie sobie w brodę jak my, żeśmy nie dobijały się bardziej uparcie do kliniki w Katowicach! Szkoda nerwów.

Panu chirurgowi, którego nazwiska nie pamiętam, ale posturę i poziom obleśności owszem, życzę z całego serca wszystkiego najgorszego - za cały płacz, ból i strach, jakiego się najadłam nie tylko ja, wiem też o pozostałych. Oby znalazł się ktoś wystarczająco wysoko postawiony, żeby usunąć tego konowała z zawodu.

Podpisano: niewdzięczna pacjentka.

służba_zdrowia

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 109 (143)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…