Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#35796

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Ostatni dyżur w M. Ostatni nie w sensie, że już tam nie będę pracował. Po prostu sprzed kilku dni.
Mieście cudów.
Bo albo jeździmy jak opętani do wypadków masowych i reanimacji, albo mamy baaardzo niesmaczne powody wezwań (ale o tym na razie prokurator zabrania mówić), albo...

Wieczór. Koło 22.
Wzywa pijany jegomość, do własnego tatusia.
Bo ma poczucie winy. Bo tatko nie pił kilkanaście lat, a dziś zaczął z powrotem.
Bo nie wytrzymał widoku własnego syna, tankującego pod korek któryś raz z rzędu...
A potem już normalka: spacer dziadka do toalety i nagły atak grawitacji...
Jedziemy, bo gość jest koszmarnie upierdliwy. Nie zgadza się dostarczyć ojca do chirurga celem zaszycia ponoć potwornej rany na czerepie, nawet przy pomocy sąsiadów, których w bloku całkiem sporo mieszka.

Tu kilka słów wyjaśnienia, głównie dla reaktywowanych trolli: nie mamy przymusu moralnego siedzenia w bazie. Jak jest robota, to lecimy. Tyle, że tam jest jedna jedyna karetka na ogromny teren, a zabezpieczająca paramedyczna właśnie pojechała z innym pacjentem w siną dal.
Toteż, gdyby coś się poważnego stało, dyspozytor nie ma kompletnie nikogo żeby zareagować na wezwanie. I wtedy trochę nas oszczędza. Bo musi.

Ale ad rem: pojechaliśmy. Wleźliśmy na trzecie piętro.
Otwiera nam zalany w pestkę aborygen, który od parteru truje, jak to on się czuje winny, że tatusia rozpił, wszystko okraszane "łaciną" quantum satis.
Wchodzimy. Na wyrku przebywa starszy pan, istotnie z czterocentymetrową ranką na czubku łysiny... Oczywiście nawalony, jak autobus do Lichenia.
Budzę. Pytam co się stało. Otrzymuję bełkotliwy wykład o wątpliwej proweniencji jego synalka. Przerywam, żeby oznajmić, że proszę pana o udanie się z nami do szpitala, celem zacerowania szlachetnej łepetyny.
O mało nie obrywam w słabiznę... Refleks uratował od sikania na siedząco...
Dziadek wrzeszczy, jakbym mu złożył propozycję zostania gwiazdą agencji Czarny Lotos...
Nigdzie nie pojedzie, chce spokojnie umrzeć we własnym łóżku, mamy spi....ać w podskokach, poprzedzani przez wyrodnego potomka.
Przy tym, doskonale zorientowany co do czasu, miejsca i osób. Podpisuje brak zgody na hospitalizację, pomimo moich czterokrotnych próśb.
Synalek próbuje zmusić nas do zabrania ojca na siłę - bo się martwi... Tłumaczę spokojnie, że nie mamy prawa, że jak przetrzeźwieje, ma podjąć ponownie decyzję. Wychodzimy.

Dojeżdżamy do bazy. A tam dyspozytor melduje, że już dwukrotnie gość dzwonił, że mamy zawracać i wywieźć tatusia, bo tak i organ płciowy męski...
Przy mnie dzwoni po raz trzeci. W ciągu pięciu minut!
Biorę słuchawkę. Najpierw nie może ustalić do którego sitka w telefonie bełkotać, więc trochę nam się konwersacja nie klei. Wreszcie ogarnia. I zaczyna szlochać, że tatuś nieprzytomny, że umiera. W tle słyszę imputowanego nieboszczyka, jak się drze, udowadniając synkowi plugawy rodowód do trzeciego pokolenia wstecz i żąda odłożenia słuchawki. Toteż, uruchamiam rezerwy cierpliwości i tłumaczę, że nieżywy na pewno tak głośno nie krzyczy i że nie pełnimy roli przedsiębiorstwa utylizacyjnego. I jak tatuś się zgodzi, to ma go dowieźć do szpitala i dać innym szansę na przeżycie w razie dramatu.
Na koniec informuję, że jeżeli będzie blokował linię alarmową bełkotem i kłamstwami, powiadomię stosowne władze, bo to zagrożenie życia obywateli jest.
Dociera. Milknie.

Zdążyłem wejść do pokoju i uczynić obmycie twarzoczaszki i siekaczy, a i to po jednej zaledwie stronie.
Telefon.
Dyspozytor mówi, że gość wyje w tubkę i przysięga, że tatuś jest siny, charczy i umiera niezawodnie...
Jedziemy drugi raz - w końcu stan chorego bywa zmienny.
Włazimy z całym oprzyrządowaniem na trzecie piętro. Otwiera nam znajomy piekielny nawaleniec. I zaczyna jęczeć, że tatuś... Że właśnie oddaje ducha... Jęczał, a teraz ucichł...
A ja w tle widzę rzeczonego denata, który ucichł, ponieważ sprawnie i o własnych siłach poszedł oddać... litr żółtej.
I właśnie popyla krokiem marynarza do barłogu, mamrocząc klątwy pod adresem zwisów męskich, którzy zamiast siedzieć na rzyciach, napastują go w mieszkaniu...

To jeszcze wytrzymałem. Wszedłem do pokoju, żeby usłyszeć ponowny wykład o niepotrzebnej rozrzutności genetycznej za młodu i zebrać drugi bezcenny autograf braku zgody na leczenie - po kilkakrotnych prośbach i tłumaczeniu...
Nie wytrzymałem, kiedy synalek próbował mnie siłą zawrócić i zmusić do zabrania ojca. Chyba trochę się darłem, bo przebiłem się przez głębokie pokłady alkoholowego zamroczenia.
Do rana już nie dzwonił.

Więc, moi mili, kiedy czekacie na karetkę, bo wasze dziecię ma drgawki, albo małżonek sinieje i charczy, kiedy liczycie każdą sekundę, zdającą się wiecznością, nie opluwajcie nas od wejścia.
Bo nie zawsze możemy coś poradzić na ludzką tępotę, pijaństwo i skrajny egoizm. A prawie zawsze my jesteśmy uznawani za winnych...

służba_zdrowia

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 769 (833)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…