Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#36206

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka lat temu, tato zabrał mnie i moją siostrę na Mazury. Tato liczył chyba na spokojny urlop nad jeziorkiem, jednak jego ukochane córeczki nie potrafiły docenić piękna okolicy i liczyły na jakąś rozrywkę. Tak więc wybraliśmy się do zoo. Jednak było to troszkę inne zoo, gdyż były tam "domowe" zwierzęta (kury, kaczki, kozy, krowy), które swobodnie się poruszały po całym terenie, bo nie były ogrodzone.
Byłyśmy zachwycone, tak jak większość turystów, no oczywiście z wyjątkiem jednej piekielnej rodzinki... Mowa o typowych "folksdojczach", którzy byli najgłośniejsi z całej grupy, mieszali polski z niemieckim (jak ja tego nie znoszę), strasznie śmiecili, drażnili zwierzęta. Właśnie, najmłodszy z piekielnych (na oko 15 lat) stanął przy koniach, robił głupie miny i darł się niemiłosiernie do swojej "Mutter". Chwilę potem stanął ze swoim ekstra wypasionym aparatem za koniem i chciał zrobić zdjęcie hm... pupy konia śmiejąc się jak głupek. No. Na reakcję konika nie trzeba było czekać długo. Młody oberwał w GŁOWĘ z kopyta tak mocno, że stojąc od nich kilka metrów słychać było okropny huk. Cwaniak najpierw padł na ziemię, a gdy ogarnął po kilku sekundach co się stało zaczął drzeć się wniebogłosy i wołać mamę. Po polsku. :)
Mamusia pędem ruszyła do synalka, że aż prawie zgubiła w błocie swoje "wężowe" buty (wiecie o jakie mi chodzi - typowe kowbojki z imitacji skóry krokodyla lub innego gada). Nie zapomnę smutnego i przepraszającego wzroku konia , chyba domyślił się, że dzisiaj nie ma co liczyć na dokarmianie :)

Mazury:)

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 148 (192)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…