Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#36373

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o burakach. Ale nie takich rosnących sobie spokojnie w ziemi, na barszcz, ale na nasze nieszczęście chodzących, mówiących i podobno myślących.

Parę dni temu wpadłam na znajomych. Po wymianie uprzejmości, ochów i achów nad dobrym losem, który pozwolił się nam spotkać, zapadła decyzja że idziemy do knajpki. Nie byłam głodna, więc zamówiłam tylko sałatkę, znajomi jednak przeciwnie - "na bogato" drinki, przystawki, dania główne, desery. I się zaczęło...

Kelnerka (naprawdę miła i zaangażowana dziewczyna) podała drinki. I jak nie wybuchnie afera! Że niesłodkie, ba wręcz tak kwaśne, jakby sok z kilograma cytryn tam wciśnięto. Tłumaczenie, że zamówili napoje z gatunku tych cierpkich nie pomogło. Klient przecież ma zawsze racje. Drinki (opróżnione dobrze za połowę) zostały odniesione i nie wliczone do rachunku.

Przystawki zostały zjedzone wśród głośnych uwag, że brudno, drogo, kelnerka się guzdra i nie szanują gości. Mój sprzeciw został skwitowany słowami w stylu: "W du*ie byłaś, g*wno widziałaś"

Prawdziwe piekło jednak rozpętało się przy daniu głównym - wiadomo najdroższym. Koleżanka dostała spaghetti po bolońsku. I jak nie ryknie niczym trąba jerychońska, że zamawiała przecież carbonarę. Kolega gorliwie kiwa głową, ja się nie udzielam - nie byłam pewna. Kelnerka (już trochę zniecierpliwiona) mówi, że jest pewna, że jednak po bolońsku. Dyskusja zostaje przerwana dobrze już znanym "klient ma zawsze rację".

I teraz, moi drodzy ostatni i chyba najbardziej piekielny akt. Kolega dostaje pizzę. Wygląda świetnie, pachnie wspaniale, chłopak wcina aż mu się uszy trzęsą? Happy end? Nie no skądże, w połowie przestaje jeść i stwierdza, że dodatki są stare, ciasto surowe, całość absolutnie niezjadliwa. Wszystko to oczywiście odpowiednio głośno. Nikt jednak - oprócz mnie nie dostrzegł puszczonego oczka i nie usłyszał szeptu, że w ten sposób zaoszczędzi na pizzy.

Na tym miarka się przebrała. Równie głośno co z doskonale udawaną, dziecięcą wręcz naiwnością spytałam, po co zamawiał dużą pizzę, jak chce płacić tylko za pół i czy w dobrych restauracjach wymyślanie, że nie smakuje jest jakąś niepisaną zasadą savoir vivre. Uśmiech kelnerki wart tysiąc złotych, dorodna czerwień na policzkach buraka - bezcenna. Jak niepyszni zapłacili cały rachunek i zmyli się w podskokach. Ja miałam dobry humor przez resztę dnia i uraz do przypadkowych spotkań.

I jeszcze jedno. Zarówno burak jak i pani buraczana są kelnerami. Kto jak kto, ale oni powinni mieć większy szacunek i nie szarpać nerwów kolegom i koleżankom po fachu. Chociaż może to rodzaj choroby zawodowej...

buraki

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 867 (897)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…