Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#36501

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Moja mama jest kobietą dość... Specyficzną. Na odległość jest cudowną matką (zazwyczaj), natomiast w codziennym życiu jest trudna. Wyprowadziłam się z domu najszybciej jak się tylko dało - zaraz po ogłoszeniu wyników matur, tak daleko, by mieć pretekst dla rzadkich odwiedzin w rodzinnym domu.

Powodów było wiele dla takiej decyzji. Sińce, które miałam na całym ciele po biciu. Pal licho pasek, szmatę, czy trzepaczkę do dywanów. W pewnym momencie biła nas kablem. Przedłużaczem. W lato, w największe upały, chodziłam zawsze w długim rękawie, długich spodniach, bo się zwyczajnie wstydziłam. Raz miałam pręgę przez policzek i czoło, bo nie zdążyłam się zasłonić rękami, a mama jak lała to bez opamiętania. Wyzwiska były na porządku dziennym. Małpa, szmata, dz.wka - to ja. Bracia - skur.ysyny i suki.syny (tu przynajmniej mieliśmy tą satysfakcję, że w sumie to najbardziej samą siebie obraża).

Raz jeden wyżaliłam się koleżance, sama nie wiem czemu. Dziewczyna powiedziała o tym wychowawczyni - ot, pewnie nie mogła sobie poradzić z taką wiedzą, myślała, że może mi w ten sposób pomoże. Mój pech, że wychowawczyni to dobra znajoma mojej mamy i powtórzyła jej co za bzdury o niej córka opowiada.

A moja mama, ooo, ta to dobrą aktorką jest... Zawsze byłam zdania, że co roku powinna Oscara zdobywać. Przez kilka lat nawet nasz ojciec nie wiedział co się dzieje w domu, kiedy on jest w pracy. Dla obcych była przy tym słodka jak miód, ideał kobiety, to załatwi, to pogada, zawsze uśmiechnięta, chyba sama bym nie uwierzyła, że może tak katować swoje własne dzieci.

Mama tak się zdenerwowała, że przez kilka godzin ledwo się ruszałam, a przez kilka dni byłam cała obolała. Pamiętam, że wrzeszczałam i płakałam tak, że długo potem jeszcze bolało mnie gardło. Mieszkaliśmy w bloku... Teraz, po latach zastanawiam się - nikt nie słyszał, czy nikt nie chciał słyszeć?..

Jak wspominałam, tata długo nie miał o niczym pojęcia. Zastraszani przez matkę, siniaki tłumaczyliśmy bójkami między sobą, w co tata łatwo uwierzył. Dodatkowo, mama dobrze się kryła nawet przed własnym mężem - mistrzowsko potrafi symulować złe samopoczucie, a że kilka lat wcześniej miała jakieś kłopoty bodajże z sercem (za mali byliśmy, by nam wytłumaczono o co chodzi, a potem nigdy nie pytałam) i leżała w szpitalu, wszyscy bardzo o nią dbali. Dochodziło do takich sytuacji, gdzie mama kładła się do łóżka, obok łóżka na postawionym taborecie miała szklankę herbaty, cały zestaw leków i leżała prawie że umierająca... Gdy tylko przychodziła babcia albo wracał tata, płakała i żaliła się, że ona tak źle się czuje, a my jesteśmy tacy niegrzeczni, nie chcemy sprzątnąć, uczyć się, nie chcemy jej podać szklanki wody kiedy ona tak źle się czuje... I tekst, który nawet teraz cholernie boli - że czekamy tylko kiedy ona umrze i będziemy tańcować z radości na jej grobie.

I my obrywaliśmy szlabany i awantury, i od dziadków, i od taty - bo nie szanujemy mamy. A mamuśka, jak tylko babcia/dziadek/tata wychodzili z domu, jak gdyby nic, bez śladu jakiejkolwiek słabości, wstawała, darła się na nas, w ruch szła trzepaczka, kabel...

Po kilku takich latach przyszedł czas, kiedy tata wreszcie zauważył co się właściwie w domu wyprawia. Zaczął nas bronić. Wtedy agresja mamy ewoluowała. Skończyła się przemoc fizyczna. Zaczęła się na nas wyżywać psychicznie. Ciągle i nieustannie, w każdej godzinie, przy każdej okazji wbijała szpilę tak głęboko jak tylko było można i ciut głębiej. Nie jedna wielka awantura i spokój, tylko ciągłe, nieustanne poniżanie.

Jak to mówią, któregoś dnia przelała się we mnie czara goryczy... Zaczęłam wreszcie się "odszczekiwać" (jak to określiła mama), pyskować, kłócić się i walczyć o swoją godność.
Nie wyszłam na tym dobrze. Tuż po mojej wyprowadzce (kiedy nie miałam możliwości od razu tego sprostować) doprowadziła do konfliktu z ważną dla mnie osobą i to w taki sposób, że ta osoba ma mnie za... Ja wiem? Sukę, podłą, nie wartą uwagi i nie chce mnie znać. A ja mam tak wielki żal do tej osoby (i za to, że jej uwierzyła mimo że znała sytuację, i za to że nie chciała się potem spotkać, porozmawiać, bym mogła wytłumaczyć o co chodzi), że raczej nigdy sobie tego nie wyjaśnimy.

Dlaczego to napisałam? Bo dzisiaj na spacerze z synem usłyszałam z bloku krzyki. Krzyczało dziecko, po głosie sądząc około 10 lat. To nie był krzyk dziecka, które się uderzyło przy upadku, to był krzyk dziecka bitego. Kiedy zapytałam emerytek siedzących na placu czy nie wiedzą gdzie to się dzieje, usłyszałam tylko "pani da spokój, tam tak zawsze".

I tak jakoś to wszystko do mnie wróciło. Cały ten strach, ból, wstyd i upokorzenie, które zgotowała mi osoba, która kiedyś nosiła mnie pod sercem. I może ktoś też nigdy nie pomógł wtedy małej, bezbronnej dziewczynce bo "tam tak zawsze"?

Wezwałam policję. Mam nadzieję, że rodzice tego dziecka się opamiętają i zaczną być rodzicami, nie oprawcami.

wychowywanie

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1613 (1711)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…