Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#37107

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Będąc w ciąży, co jakiś czas musiałam odbyć kontrolną wizytę w szpitalu. Tym razem o powrocie do domu po takiej wizycie.

Lipiec, gorąco jak diabli, ciąża już mocno zarysowana. Zanim doczekałam się wypisu, zrobiło się wczesne popołudnie czyli najgorszy skwar. Po trzech dniach leżenia ciśnienie mam jak lepszy kurczak, czyli jakieś 90/60 (spadło mi w ciąży, wcześniej miałam wzorcowe). Czuję się średnio ale do domciu dotelepać się muszę - mąż nie wiadomo kiedy skończy pracę, nie ma opcji czekania na niego.

Tarabanię się zatem na przystanek, ciągnąc walizkę za sobą. Jest ok. Jadę autobusem - jest ok. Przesiadam się w tramwaj - udało się usiąść, więc jest ok. Wysiadam u siebie i powolutku turlam się do domu. A mam kawałek. Pot prawie zalewa mi oczy.
Wchodzę na swoje osiedle. I tuż pod swoją klatką wiem, że nie dojdę, choć mam dwa kroki. Siadam na murku, dyszę jak parowóz, raz po raz robi mi się ciemno przed oczami i zaklinam wszystkie świętości, żeby nie zemdleć. Gdybym mogła schowałabym głowę między kolana, ze względu na Młodego nie mogę, odchylam się trochę żeby go nie ściskać.

Mimo to rejestruję, że sąsiedzi zabierają dziecko z piaskownicy za moimi plecami. Że inni przechodząc obok przyglądają się mi, brzuchowi, ćpniętej walizce. I komentują. Że jestem pijana. Albo naćpana. Że patologia. I biedne to moje dziecko. Nikt nie podejdzie i nie spyta co się dzieje, czy mi nie pomóc, czy nie chcę może wody.
Po jakiś 15 minutach na trzęsących się nogach, pokonałam ostatnie metry do mieszkania.

Dziękuję moim sąsiadom. Tym bardziej, że teraz zachwycają się moim synem.

sąsiedzi

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 751 (813)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…