Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#37156

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
Może dla Was mało piekielne będzie ale mi jest bardzo smutno...

Od ponad dwóch lat jestem wdową. Mój mąż zginął w tragicznym wypadku. Właściwie do tej pory się nie pozbierałam i myślę, że nigdy się do końca nie pozbieram. Zawsze byłam szczupłą kobietą, śmierć męża jednak spowodowała u mnie tak silną depresję, że nie byłam w stanie nic jeść, nic robić, po prostu leżałam, nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Czasami wyszłam gdzieś z mieszkania do zaufanych koleżanek żeby móc sobie popłakać.

Oczywiście ludzie z osiedla patrzyli na mnie z ciekawością jak sobie z tym wszystkim radzę. Komentarzy na temat jak wyglądam nasłuchałam się wielu... Bo nie ma to jak wbijać komuś nóż w plecy. Schudłam w tym czasie bardzo. Wyglądałam jak anorektyczka, nie dbałam o siebie, nie jadłam, nie sprzątałam ba... może (w sumie na pewno) dla Was to obrzydliwe, ale nawet się nie myłam. Kto ma jakieś pojęcie o depresji zrozumie. Często również myślałam o śmierci, zresztą do tej pory mam ochotę czasem znaleźć się tam po drugiej stronie (bez litości bo walczę z tym). Ale oczywiście kto czegoś takiego nie przeżył często też nie zrozumie. Tak więc byłam i jestem sensacją na osiedlu a mój każdy krok jest "śledzony", jestem atrakcją dla ludzi, którzy nie mają własnego życia i lubią żyć czyimś choć niekoniecznie się w nim do końca orientują... Tak więc na początku byłam nazywana "chodzącym" trupem...

W tej chwili jestem osobą z lekką nadwagą. Nie, nie jem dużo. Podejrzewam, że "swoje" zrobiły środki psychoaktywne które zażywam, żeby przeżyć każdy kolejny dzień i jakoś funkcjonować. Co życzliwsze osoby (nawet jeśli kłamią), pocieszają mnie, że zawsze byłam za chuda i teraz wyglądam w sam raz. Fakt, że moim największym problemem nadwaga nie jest choć nie czuję się dobrze w swoim ciele, ale psychika, zrujnowana przez to co mnie spotkało, a ludzie którzy dokładają "swoje" tylko ten stan pogłębiają.

Nie wiem czy zdaje sobie ktoś z czytających, jak to jest mieć lęk przed ludźmi, przed społeczeństwem... Ja wiem, bo to przeżyłam. Zrezygnowałam przez to z pracy, bałam się ludzi, kontaktów z nimi a nawet tego, że ktoś na mnie patrzy i dopiero od jakiegoś czasu znowu pracuję i staram się jakoś funkcjonować w tym społeczeństwie.

To wszystko jest dla mnie przykre, ale co jeszcze?
Przez ponad rok niemalże wcale nie wychodziłam z mieszkania.
Po tym jak mój mąż zginął, zaczął się do mnie "dobijać" mój chłopak sprzed lat (a wcześniejszy przyjaciel z "gówniarskich" czasów, który jak to twierdził zawsze mnie kochał (fakt, że próbował odnowić znajomość nawet gdy mój mąż żył, ale nie miałam na to ochoty, mój mąż był dla mnie wszystkim, więc na ten czas zaprzestał bo dosadnie miał powiedziane, że sobie nie życzę). Gdy tak ten były sprzed kilku lat próbował się dobijać już po śmierci męża, również ignorowałam. Byłam wręcz zła, że co on sobie myśli... Zostałam wolna i zaraz polecę do kogoś? Nie! Chciałam umrzeć i być sama do końca życia jeśli dałabym radę pożyć dłużej.

Los jednak tak sprawił, że przypadkowo spotkaliśmy się po dłuuugim okresie czasu. Zaczęliśmy rozmawiać, ja oczywiście płacz, tęsknota za mężem i tego typu podobne wyrażanie uczuć przy nim. Pocieszał. Mi było lżej na duszy po wypłakaniu się. Zaczęliśmy się spotykać częściej. Na początku na tej samej zasadzie czyli ja płaczę i tęsknię za mężem, on pociesza, rozumie.

W końcu doszło jednak do pocałunku, do rozmowy, że on nadal kocha. Byłam zmieszana, czułam się jakbym zdradzała męża a zarazem chyba również potrzebowałam żeby ktoś czuł coś do mnie a ja coś do kogoś. To nie było to samo ale poczułam. Bałam się tego "zawiązku", bałam się, że zranię bo mąż na pierwszym miejscu. Powiedział, że rozumie... Wiedziałam jednak że rozmowa o kimś może ranić więc starałam się już wtedy mówić o mężu mniej mimo, że cały czas czuję go w serduchu. Jednak nie mówić wcale o ukochanej osobie mówić się nie da. Zaczął przyznawać, że go to boli, mimo, że powtarzałam mu, że jest dla mnie ważny, że pokochałam ale nie wyrzucę z serca męża, nie da się. Znowu powtarzał, że rozumie. Czasami zastanawiałam się, czy nie cieszy się ze śmierci mojego męża bo doskonale wie, że nie spotykalibyśmy się gdyby mój mąż żył. Odpowiedź: Cieszę się, że jesteś ze mną ale nie z czyjejś śmierci. Myślę, że mówił prawdę a to ja jestem chora psychicznie , że zadawałam takie pytania. Wiem, nie powinnam.

Tak więc zaczęłam się z nim spotykać. W sumie to on zaczął mnie wyciągać do ludzi i zmniejszył moje lęki wobec ludzi, dzięki niemu zaczęłam być w stanie pracować. Mimo, że noce i tak bezsenne z tęsknotą za mężem to jednak poczułam się lepiej co zauważyła też moja rodzina, oraz ja sama zauważyłam, że ciężko żyć samemu a we dwoje łatwiej.

Tu znów jednak piekielność ludzi... "Już ma następnego", "już się ku*wi", "nie chodzi cały czas ubrana na czarno jak wcześniej", "widziałaś, uśmiechnęła się"...(przez rok nawet sztucznie nie umiałam) i wiele wiele innych... zaczęłam się wręcz zastanawiać czy ja się z kimś mogę związać a jeśli tak to po ilu latach? Dlatego mnie te komentarze tak zraniły, że gdy o nikim nie chciałam słyszeć i płakałam ciągle to wciąż słyszałam, że sobie jeszcze kogoś znajdę! W momencie gdzie o tym słyszeć nie chciałam! a jak znalazłam to też źle...


Wracając jednak do tego mojego partnera... Tak jak na początku wspominałam, przytyło mi się. Pomijając fakt, że zaczęto mówić iż jestem w ciąży z tymże partnerem, no bo zawsze chuda a tu się przytyło... (no tak, może wiatropylna jestem a o tym nie wiem), to jednak partner cały czas utrzymywał, że jestem i tak dla niego piękna a zresztą waga się nie liczy bo jestem cudowną wrażliwą kobietą i poprostu lubi przebywać w moim towarzystwie.


Mimo, że sama czuję się w swoim ciele teraźniejszym, źle, to jednak były budujące słowa. Najbardziej bolało mnie to, że mówił iż depresję sama sobie wymyśliłam, żebym nie przesadzała. Bolało bardzo ale rozumiem poniekąd, że ktoś kto tego stanu nie przeszedł nie zrozumie co to za świństwo. Tylko ja wiem, że idę czasem do pracy na 7-mą a udaje mi się zasnąć o 5-tej :(

Tak czy siak... Słuchać ludzi? Nie pokazywać im się, żeby nie cierpieć? Niestety nie umiem walczyć o swoje tak jak kiedyś. Czasami mam agresor i wtedy jestem w stanie zawalczyć o siebie, bardziej umiem o innych.

Czy może ten mój związek mimo, że partner mnie poniekąd trochę wyciągnął z otchłani depresji i mimo, że będzie pewnie do końca życia to jednak powinnam być sama?

O partnera nie pytam z powodu ludzi choć jest mi przykro z powodu ich komentarzy, ale ta przydługa historia powstała dzisiaj dlatego, że usłyszałam od partnera, że : "schudłabyś do takiej jaka kiedyś byłaś to by przyjemniej było bo każdy cię pamięta jak chuda byłaś, mi to w sumie jakoś nie przeszkadza ale jednak byłoby lepiej", "ufarbuj włosy na taki i na taki kolor", "załóż to i to bo w to mi się podoba a to co wczoraj miałaś na sobie to nie"...

Wiem, że lubi się ludzi asertywnych, też taka byłam, teraz czasami mi się to udaje ale w tym przypadku jest mi ciężko ze względu na moje przejścia. Póki co starałam się jednak nie zwracać uwagi na komentarze obcych, ale te dzisiejsze partnera naprawdę zabolały. Mam ochotę spuścić telefon w kiblu bo obawiam się, że mimo moich dzisiejszych postanowień jutro go włączę, przeczytam smsy i zmięknę.

Nie raz było mi przykro z powodu tego co napisał. Przeważnie mówiłam, że jest to dla mnie przykre ale dzisiaj we łzach był agresor i na to co napisał odpisałam" "to znajdź sobie chudą i o takim kolorze włosów a teraz idź spać bo podobno śpiący byłeś", odp :widzę , że przeszkadzam, pa"...

Czy kobiety naprawdę są z venus a faceci z marsa? Czy to ja już się nie nadaję?

Sory za nudną "lekturę" bez śmiesznego, ciekawego opisu. Takie to znowu żale moje...

Dajcie mi siłę, żebym nie odpisała, i dała sobie radę sama bez cierpienia. Ja staram się go nie zadawać i tego chciałabym w drugą stronę.

życie...

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 237 (367)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…