Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#37930

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opowiem Wam o perypetiach związanych z polityką prorodzinną naszego państwa. I jak to wszyscy są nastawieni frontem do obywatela...
Żona urodziła córeczkę. Dostaliśmy wypis z informacją, że powinniśmy się zgłosić po akt urodzenia do Urzędu Stanu Cywilnego.
Po kilku dniach stawiłem się tam, ciekawy czy mi nie brakuje jakiegoś dokumentu. Ale nie, wystarczył tylko mój dowód, albo i PESEL żony, który miałem. Nic więcej. Pani urzędnik dała mi skrócony akt urodzenia oraz poinformowała, że dokumenty trafią do Urzedu Miasta, skąd za dwa tygodnie powinienem zgłosić się po PESEL małej. I tyle. Ok, łatwo poszło...
Minęło trochę więcej niż 2 tygodnie, udało mi się wyrwać z pracy, więc pojechałem do UM. Podchodzę do "stoiska", mówię w czym rzecz, a urzędnik prosi o akt urodzenia. Que? Przecież miał być automat?! Nie akt urodzenia potrzebny. Następny!

Zdenerwowałem się, spojrzałem na zegarek i przeliczyłem dostępny wolny czas. Decyzja - jadę do domu, załatwię to dzisiaj, zdążę jeszcze podjechać do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej (MOPS) po becikowe.
Zawinąłem się raz-dwa, choć kilometrów parę na liczniku przybyło, uzyskałem PESEL.

Przy MOPSie miejsc do parkowania zero. Kluczenie po okolicznych uliczkach w poszukiwaniu skrawka miejsca. W końcu znalazłem. MOPS, jak się okazało, znajdował się w głęboko położonym podwórku kamienicy, któregoż to otoczenia nie nazwałbym lepszym słowem niż slums. Ni mniej, nie więcej.
Jakieś półnagie dziecko babrało się w kałuży, wokół obskurne gołębniki, jazgoczący pies na łańcuchu, gdzieś za ogrodzeniem skleconym z desek i siatki kury grzebią w ziemi (w środku miasta).
Wchodząc po poplamionych schodach minąłem kobietę, która za chwilę zaczęła zanosić się skowytem (płaczem bym tego nie nazwał) i walić dłonią w poręcz... Ups, trzeba się mieć na baczności, żeby nie skończyć z siekierą w plecach!
Na docelowym piętrze - mała kolejka składająca się z kilku "normalnych" osób oraz dziewczyn, dość mocno wymalowanych i śmiało prezentujących swe walory, które zlustrowały mnie od stóp do głów jak tylko się pojawiłem. Nie zostałem jednak zaszczycony ich zainteresowaniem (thanks Gawd!), bo dziś w pracy był akurat "casual Friday", czyli wystarczył byle jaki t-shirt, dżinsy, jakieś luźne buty.
Tak czy siak, cała ta klientela czekała przed bramką do korytarza z pokojami biurowymi, których pilnować (O)chroniarz. O co kaman, myślę. Okazało się, że trzeba (O) powiedzieć, z jaką sprawą się przyszło, to on powie, do jakiego pokoju się czeka. Na zewnątrz - zero informacji na jakikolwiek temat. Ani spisu pokojów, ani dokumentów wymaganych przy poszczególnych sprawach (podejrzewam, że okoliczni mieszkańcy i tak posłużyliby się nimi do palenia w piecach...).
Wdałem się w rozmowę z chłopakiem, który w tej samej sprawie, co i ja, czekał w kolejce. Wyszło na jaw, że nie mam wymaganego ponoć dowodu żony (!!!). W międzyczasie w kolejeczkę wślizgnęła się pańcia, która przy pierwszej okazji, kiedy (O) obwieścił, że można wejść do pokoju nr 6 (do którego i ja czekałem), śmiało na wkręta poszła przodem. Wściekły powiedziałem (O), co myślę o nim i pilnowaniu przez niego kolejki - innych potrafił ustawić wedle kolejności przyjścia. Babsko również usłyszało ode mnie kilka ciepłych słów. Nie za wiele, bo nie zdążyłem się zagotować; weszła tylko po pobranie wniosków o świadczenie...
Kiedy wszedłem i wyszedłem, na korytarzu zebrało się kilka "normalniejszych" osób, które również wsiadły na ochroniarza - one wszystkie czekały na wejście do biura tylko i wyłącznie po wniosek. Przyjmowanie tego typu osób po kolei przypomina przesypywanie się piasku w klepsydrze. Przy okazji podzieliliśmy się swoimi szczerymi wyrazami zachwytu i patriotyzmu na temat naszej kochanej małej ojczyzny, Płocka, i cudownych urzędników, którzy nie marzą o niczym innym, aby nam zrobić dobrze.
Zrezygnowany powróciłem do pracy.

I teraz podsumujmy, ile czasu/pieniędzy potrzebuje człowiek aby załatwić dwie proste czynności, kiedy biurokraci nie informują o czymkolwiek.
1) Aby uzyskać PESEL - dwie wycieczki do UM. Najlepiej, aby wziąć wolne. Jedna po informację, powrót do domu, druga z dokumentami.
2) Następnie z PESELem do MOPS. Tam okazuje się, że konieczny dowód żony (żeby było śmieszniej na ich stronie www widnieje informacja o "osobie ubiegającej się", a więc w liczbie pojedynczej - mogę być ja, mogłaby być żona. A tu ZONK. Czyli wracamy z kwitkiem, jedziemy grzecznie do domu, lub tam, gdzie akurat jest drugie z rodziców, znów do Bronksu i tam, jak nam łaskawie nie zamkną drzwi przed nosem (a jest to prawdopodobne, bo w piątki czynne do 14:00), wystoimy w kolejce narażeni na atak wściekłego żula i dostaniemy kasiurkę za to, co nam się należy jak psu buda.

Nic, tylko płodzić dzieci. I kształcić je w językach obcych, aby czym prędzej wyjechały z tego parszywego kraju, gdzie rządzi biurokracja i populiści.

Płock wrażeń moc

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 39 (227)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…