Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#37945

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od zawsze chodziłam jako uczestnik do różnych świetlic socjoterapeutycznych (takie były pewnie tylko z nazwy ale to nic). Naturalne więc dla mnie było to, że z czasem zostałam wolontariuszką "pełnoetatową" w jednej z nich.

Spędzałam ponad 4 godziny dziennie, pomagając dzieciom w lekcjach, organizując wszelkie zabawy (plastyczne, muzyczne, ruchowe) i to była najpewniej jedyna rzecz, która pozwoliła mi na ominięcie etapu gimnazjalnego emo. Świetlicę zaczęłam traktować jak swój drugi dom. W czasie, kiedy tam "pracowałam" z 10 wolontariuszy pozostałam tylko ja, a dzieci jak było 20 tak zostało 20.
Problem pojawił się kiedy poszłam do liceum.
Kierowniczka wstąpiła w stan błogosławiony i z racji problemów z tym związanych zrezygnowała z tej posady.
Przez kilka miesięcy Organizacja (w moich kręgach Ulubiona, ale to materiał na inną historię) szukała kogoś na jej zastępstwo. Wymaganiem było kilka kursów, jakieś papierki pedagoga (można było iść na zaoczną pedagogię po rozpoczęciu pracy jako kierownik) no i dyspozycyjność włącznie z chęcią do pracy codziennie z gromadką dzieci, wypełnianie druczków, dzienniczka i takich tam za oczywiście mało satysfakcjonującą kwotę (czytaj na wpół-wolontariat). Jednym słowem robota dla zapaleńców.
Szukali, szukali... skarżyli się, że nie ma nikogo kompetentnego (oczywiście nie zauważyli dwóch studentek pedagogiki, które wysłałam do siedziby Organizacji).

W nowym roku szkolnym, kiedy dostałam się do liceum, przyszła nowa kierowniczka.
Pani Ewa.
Koszmar tych kilku miesięcy.
Wszystko pięknie, ładnie -> jest w końcu kierownik!

Z racji liceum (późno kończyłam lekcje) musiałam ograniczyć przychodzenie tam. Coś mnie tknęło, kiedy przyszłam w końcu po dwóch tygodniach a tam jakoś mniej moich dziecków siedzi przy lekcjach. Przy następnej wizycie jeszcze mniej, a miesiąc później już tylko garstka niedobitków.
Myślałam, że to wynik miłości do starej kierowniczki ("Pani odchodzi to my też!!"), albo zmiany pogody (dzieci nie mają przecież przymusu chodzenia do świetlicy, więc zwykle było ich mniej w ładne dni).
Myliłam się.
Okazało się, że Pani Ewa wprowadziła absurdalne nakazy i zakazy.

Dzieciom nie można rozmawiać przy posiłku. (wcześniej mogły sobie rozmawiać, byle nie przeszkadzały sobie nawzajem)
Do świetlicy można się zapisać, ale tylko na WSZYSTKIE dni tygodnia - jednym słowem przymus chodzenia od godziny do godziny.
Jeśli w łazience jest burdel - dzieci nie korzystają z łazienki. Za karę.
Wymieniać można by było w nieskończoność...

Osobiście stwierdziłam - Okej... nowy kierownik i nowe zasady... Przecież musi chociaż przez pierwszy okres pokazać kto tu rządzi i takie tam... - Trochę nie podobały mi się tego metody, ale jednak starałam się chodzić tam dalej.

W czasie ferii zimowych w świetlicy zawsze były organizowane półkolonie. A że ferie - to miałam wolne, więc w podskokach przyleciałam pierwszego dnia, kiedy zajęcia miały się odbywać.
Przybyłam na miejsce, żeby ujrzeć pustą salę i Panią Ewę zbierającą rzeczy. No cóż, okazało się, że się najzwyczajniej w świecie spóźniłam na zajęcia. Parsknęłabym tylko na to śmiechem, jakby nie odbyła się ta rozmowa.

Ja - To dzisiaj nie miało być na 14?
Ewa - No nie, już skończyliśmy.
Ja - Aaaa... A bo ja mam teraz wolne, to o której bym mogła jutro przyjść?
Ewa - Ale dlaczego chcesz przyjść?
Mój zonk. Duży zonk.
Ja - No bo chciałabym z dziećmi popracować. Zawsze to robiłam jako wolontariusz tutaj.
Ewa - Przecież nie jesteś tutaj wolontariuszem. Ja twojej umowy nie mam.

Zrobiło mi się gorąco. Umowa wolontariacka jest podpisywana z pracodawcą tak dla unormowania tego, że zapieprzasz za darmo (potrzebna do ubezpieczenia) i w tej świetlicy podpisywałam ją... może raz? przed pierwszym rokiem pracy tam...?
Ja - To mogłabym to jakoś podpisać teraz?
Ewa - Dam ci ten druczek dopiero w momencie kiedy będziesz chodziła codziennie od 14 do 18 do świetlicy.
W głowie zaczęło mi coś trzaskać i szumieć.
Ja - No to co w takim momencie mam zrobić?
Ewa - To ja zapiszę sobie twój numer telefonu i jak będziemy mieć jakieś wyjście, to może (POWIEDZIAŁA MOŻE!!) po ciebie zadzwonimy.
Podyktowałam właściwie machinalnie swój numer. W głowie krążyło mi tylko to, że po 4 latach zapie*dalania, nie popracuję już ze swoimi dzieckami.

Ewa - To do widzenia.
Ja - Do widzenia.

Ledwo udało mi się wyjść za róg korytarza, puściły mi wszystkie hamulce i zaczęłam szlochać. Jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło coś takiego, żebym bez żadnego ostrzeżenia rozryczała się w miejscu publicznym.
Przypomniałam sobie, że ona z racji swojej pracy (w pogotowiu opiekuńczym!) przychodziła dopiero o 15 lub 16, a świetlicę otwierała gimnazjalistka! Jak bardzo to było niezgodne z prawem, dowiedziałam się kilka lat później.

Od tamtego czasu świetlica już nie wróciła do stanu dawnej świetności. Dowiadywałam się tylko o kolejnych nowych kierownikach, mniejszej liczbie dzieci, wizytach kuratorium.
Żaden wolontariusz młodzieżowy nie zdecydował się na pracę w tej świetlicy już nigdy więcej. Może to przez moją reklamę, ale w Gorzowie świetlicę Słoneczną młodzi ludzie omijają szerokim łukiem.

praca_z_dziećmi

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 513 (579)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…