Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#38442

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Lotnisko w Krakowie, pewien grudniowy czwartek.

Stawiamy się na lotnisku, ja, mój facet i jego snowboard, lecimy do Edynburga.

Na lotnisku dzicz. Dosłownie.

Człowiek na człowieku, kolejka na całą długość terminalu (a Balice rozległe są, oj rozległe).

Pani na odprawie bagażowej piłuje paznokcie.

Po półtorej godziny w kolejce do odprawy przychodzi nasza kolej. Pani spogląda na nas, na snowboard, na nas, na snowboard. Wzdycha.

- Ech, no trudno - mówi - będziecie musieli pójść za mną, skoro macie taki NIEWYMIAROWY bagaż. - Wzdycha.
Wychodzi zza biureczka i bez słowa nurkuje w tłum. My z kopyta ruszamy za nią. Snowboard stuka po kafelkach. Pani gubi się w ludzkiej masie. Stajemy bezradni. Pani wraca się po nas, wzdycha, strofuje, że nie nadążamy. Z powrotem zagłębia się w tłum. My, zgodnie rycząc 'przepraszam, przepraszam, bardzo przepraszam, przepraszam', lecimy, targając tę nieszczęsną dechę za nami. Pani rączo, niczym gazela, zbiega po schodkach na niższe piętro.

Na niższym piętrze odbywa się kontrola bezpieczeństwa. Tłum i kolejka, jakby pomarańcze rzucili w stanie wojennym. Nie ma szans, żeby się schylić, a co dopiero żeby przejść przez ten tłum. Próbujemy. Pani nie widać. Ryczymy jeszcze donośniej 'przepraszam!'. Pani wychyla się z tłumu, patrząc na nas z groźną miną. Targamy dechę przez tłum, prawdopodobnie amputując nią wiele palców u stóp tudzież stóp w całości. Doszliśmy. Pani wzdycha, bez słowa okręca się na pięcie i nurkuje w tłum, zapewne żeby wrócić za biureczko.

My, lekko zadyszani, stajemy w kolejce do kontroli bezpieczeństwa. Dziki tłum napiera nam na plecy. Wdzięczne dziewczęta noszą tabliczki z nazwami lotów, aby ci pasażerowie mogli ustawiać się w odpowiedniej kolejce. Dziewczęta, zapewne z nerwów, machają tabliczkami tak, że raz pojawia się 'Liverpool' a raz 'Birmingham'. Zdezorientowany tłum faluje, raz w kierunku dziewcząt, bo przecież oni lecą do Liverpoolu, a raz w przeciwnym, kiedy tabliczka zmienia się na Birmingham.

Pan z kontroli patrzy na moje zdjęcie w paszporcie, otwarcie chichocze.

Wylatujemy z godzinnym opóźnieniem.

Po powrocie do domu piszę skargę do zarządu lotniska, podkreślając złamanie wszystkich możliwych zasad BHP obowiązujących na tym świecie i obrazowo malując niemożliwość udzielenia pomocy, gdyby ktoś w tym dzikim tłumie kopyrtnął tudzież zauważył otwarty ogień. Upuszczam trochę żółci w tym mailu. Po dwóch miesiącach dostaję odpowiedź, którą można mniej więcej podsumować:

Zaistniała sytuacja spowodowana była zachowaniem pasażerów, którzy zjawili się na lotnisku. Gdyby pasażerowie nie pojawili się na terminalu, bałagan nie miałby miejsca.

lotnisko

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 796 (934)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…