Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#38456

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Wisienka na torcie. Finały międzynarodowe.

Pojechaliśmy spodziewając się mega imprezy, ale na miejscu poczuliśmy się lekko oszołomieni. Ponad siedemdziesiąt zespołów z całej Polski i Europy, rozgardiasz, ruch...
I - oczywista - zadania.
Do tej pory, w eliminacjach, występowały pojedyncze konkurencje sprawnościowe. Tym razem organizatorzy postawili na sprawność przez cały czas.

Pierwsze zadanie - rodząca w pociągu.
Niby nic. Ale spróbujcie poruszać się ze sprzętem w ciasnym przedziale, gdzie siedzi pacjentka, obok przebywa noworodek i sędziowie. I nas czterech. Okna zamknięte na głucho, wilgotność jak w Amazonii, temperatura podobnież. Po kilku chwilach lało się z nas strumieniami. Tym bardziej, że odziani byliśmy w pełne mundury, kamizelki, maski, chusty i okulary...
Potem podróż drezyną na drugie zadanie, też w pociągu. Ale powrót - ponad kilometr - już na własnych kopytach, z całym ekwipunkiem.

Potem wieża kościelna.
Jakieś 9 pięter krętych schodów, na górze zasłabnięty ksiądz.
My jak my. Daliśmy radę. Ale koledzy z zaprzyjaźnionej jednostki nie mieli pomysłu, co duchownemu dolega. Toteż postanowili go dostarczyć do szpitala. Sędziowie-piekielnicy spokojnie pozwolili im spakować fantoma na deskę, znieść na sam dół, a tam, ich kolega, z diabelskim uśmiechem zakomunikował koniec czasu i polecił... wnieść ładunek z powrotem na szczyt. Koledzy opuszczali kościół rzężąc, sini na obliczach, wlokąc ręce po trotuarze.

Wreszcie zadanie masowe.
O północy zebrano siedemdziesiąt załóg na parkingu, kazano wziąć niezbędny (ale do czego?) sprzęt i piechotą pomaszerować na miejsce katastrofy. Tak na oko, jakieś cztery kilometry przez las i chaszcze. A że zapobiegliwi brali praktycznie całe wyposażenie karetki, różnice w czasie dotarcia do celu wynosiły do godziny... Po zadaniu stanęła nam przed oczami wizja drogi powrotnej...
Po czym, kolejny diabelski sędzia pokazał nam drogę przez zagajnik. Po stu metrach wyszliśmy na parking...
W międzyczasie jeszcze atrakcje w stylu kąpieli w ubraniach w jeziorze (skoczek do wody unoszący się na powierzchni).
Nic więc dziwnego, że trzeciego dnia widzieliśmy podwójnie.
A tu jeszcze... konkurencja sprawnościowa!

Powlekliśmy się na miejsce kaźni.
Zadanie było ciut złożone.
Trzeba było zwinąć bandaże, założyć jednemu z członków zespołu unieruchomienia szynami na kopyta, potem przykrępować go do deski i zanieść na środek placu. Tam deskę należało odwrócić tak, żeby skrępowany kumpel wisiał twarzą do ziemi, żeby mógł, używając strzykawki, napełnić wodą z wiadra stojący obok pojemnik. Byłbym zapomniał - w tym czasie, jeden z nas miał rozebrać z kombinezonu saperskiego manekina...

Wybraliśmy R. na ofiarę wypadku - był najlżejszy.
Kudłaty ruszył z kopyta rozdziewać manekina - najstarszy, to i ma najwięcej doświadczenia w pozbawianiu odzienia.
R. padł na deskę i zaczął się sam przywiązywać, ja i M. zwijaliśmy bandaże.
Wyglądało na to, że czas mamy niezły. Złapaliśmy deskę i biegiem zanieśliśmy R. na środek. Gdzie należało go odwrócić.
Wydałem komendę. Odwróciliśmy. Ja utrzymałem, M. niekoniecznie...
Jego koniec deski wypadł z rąk i oparł się o glebę.
Co spowodowało, że R., przywiązany jak baran, zaparkował głową w środku wiadra z wodą...
Ja wiem - kolega, zagrożenie, ratować trzeba. Tylko jak, skoro wszyscy, łącznie z sędzią, turlaliśmy się po placu i wyliśmy ze śmiechu?
Wściekły bulgot R., dobiegający z wiadra, wcale nie poprawiał nam czasu reakcji...
W końcu zebraliśmy się w sobie i wyciągnęliśmy biedaka z cebra.
Jak tylko wypluł litr wody (większość do pudełka - w końcu czas się liczył), wycharczał:
- Ja nie mam kolegów. To po prostu znajomi z pracy!
Sędzia pobiegł szukać toalety, wydając nieartykułowane kwiki.

To się nazywa zabawa, co?

miasto las jezioro

Skomentuj (59) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1129 (1339)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…