Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#38535

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Sprzed 3 godzin. Ciągle mną trzęsie.

Osiedle, na którym mieszkam, to dość spokojne miejsce - staruszki, młodzi rodzice, ludzie w średnim wieku... taka tam przeciętność społeczna, zero drechów, zadymiarzy i grozy w powietrzu. Nawet późnym wieczorem i nocą nie jest tu strasznie, bo jedyne, na co można się natknąć, to paru menelików typu poczciwy, szczerbaty i szarmancki dla dam Zenuś, a drechów dalej niet. Luby jednak zawsze odprowadza mnie pod klatkę, ale nigdy nie było to głównie podyktowane jakimś tam strachem o moją godność (bo w końcu czego się bać?) - ot, tak sobie jeszcze chcemy ze sobą pogadać, norma.

Wróciliśmy późno, około północy. Nie pierwszy to taki powrót, gdzie znów mam obstawę aż pod domofon, jednak pierwszy, który zakończył się napaścią. Na Lubego, który to po pożegnaniu się ze mną i w czasie rozpoczętej rozmowy telefonicznej, docierał do siebie - blok oddalony od mojego o 15 minut, lecz to już inne osiedle.
Granicą pomiędzy moją PRLowską bloków wioską, a jego, jest jedna z dużych ulic. Szeroka i ruchliwa.
Powszechnie wiadomo, że w przyrodzie musi występować równowaga, więc skoro u mnie idylla i motylki, to gdzieś ten cały syf moralny musiał się podziać.

A gdzie?

...

No.
Po drugiej stronie asfaltowej tęczy!

Jednak nigdy nie było problemów, poza tym to blisko, a już totalną iluzję bezpieczeństwa roztaczał fakt, że blok, w którym Luby mieszka, stoi nieopodal tej ruchliwej, głównej ulicy, a sama, wspomniana wcześniej, jest tak oświetlona, jak jej siostry przyrodnie w Las Vegas. No i jak tu w ryj porządnie dostać, skoro nie ma ciemnego kąta w pobliżu?

Okazuje się, że da się. Wrocławski kwiat młodzieży pokrzywdzonej przez nadgorliwego fryzjera ma parcie na występ w blasku reflektorów.

Gadka-szmatka z Lubym przez telefon i nagle słyszę:
- Te, ziomuś! Masz szluga? Heheseh!
- Nie mam, co... - tu szarp, drzyt, szur... i koniec połączenia.

Osiwiałam w sekundę.
Wybieram 997. Zgłasza się ten ivonowy syntezator: "Trwa łączenie z dyspozytorem, proszę czekać. Jednocześnie informujemy, że rozmowa jest nagrywana..." - czy jakoś tak. I tak w kółko! Mija minuta, potem dwie, a ja już sobie wyobrażam coś, co z pewnością skróciło mi żywot o kilka lat. Wyłączam to połączenie i próbuję znów. I znów przez kilkadziesiąt sekund to samo.

Nie!

Próba połączenia do Lubego. Sygnał jest, ale ktoś to połączenie odrzucił.
Dzwonię więc pod 112, szybko nakreślam, co słyszałam, podaję orientacyjne miejsce i proszę o przekierowanie na policję, ponieważ bezpośrednio nie mogę się połączyć.
Nie wiem, czy jest w tym sposobie jakakolwiek różnica, ale po minucie odebrał dyspozytor. Już prawie krzyczę:

- Proszę wysłać kogoś na ulicę Piekielną, możliwe też, że jeszcze okolice Diabelnej. Mój chłopak, wracając ode mnie, prawdopodobnie został napadnięty. Słyszałam tylko zaczepki innej osoby, szarpaninę i tu koniec połączenia. Teraz telefon jest wyłączony.

- Hmm... No niby jest tam jakiś patrol... A jak wygląda pani chłopak?

Tutaj opisuję co trzeba i jeszcze raz powtarzam prawdopodobne miejsce zdarzenia. Ok, zgłoszenie przyjęte, kogoś wyśle. Ja znów próbuję dzwonić do Lubego i znowu nic, wyłączony telefon.
Siedzę, jak na szpilkach, przerzucając szybko w głowie jakieś inne pomysły na pomoc. Niby mogę pobiec, ale co ja tam zrobię, jeśli go leją? Klęczeć i błagać, żeby przestali albo sama ich zacząć naparzać? Niestety, nie czuję się jak Terminator.
Z drugiej strony, jeśli już zdążyli uciec, a Luby teraz leży nieprzytomny?
Szlag...
Znów próbuję dzwonić do niego na komórkę, ale właściwie bez zbędnych nadziei. Takie naiwne czynności w akcie bezsilności...
W końcu odpalam komputer i zostawiam Lubemu wiadomość na komunikatorze, że dzwoniłam na policję, żeby dał znać, jeśli dotarł do domu. W międzyczasie wybieram znowu 997, żeby dopytać, czy już kogoś wysłano, a tu znowu ten irytujący syntezator. Minuta, dwie, trzy, jak smoła przez rurkę po soczku, a ja z telefonem przy uchu, uporczywie zaklinając okno rozmowy, żeby Luby przesłał odpowiedź.
Po 5 minutach jest!
"Jestem cały"

Spuściłam powietrze...

Było ich trzech. Zabrali portfel, telefon, Lubego skopali, gdzie tylko mogli, co gorsza najpierw dostał w głowę dość mocno. Nie miał szans ich zobaczyć. Zaczepili od tyłu, z zaskoczenia i zaraz cios. Aż cud, że Luby nie stracił przytomności. Zrobili to na trawniku przed blokami, przy tej właśnie ruchliwej ulicy dzielącej oba osiedla...

A policja?

Nie było.

sweet Wrocław

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 607 (723)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…