Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#38555

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O piekielnej sąsiadce.

W moim rodzinnym mieście mieszkam w bloku na czwartym piętrze. W tym samym pionie, piętro niżej, mieszka ONA. Owa pani, w wieku około 60, notorycznie wygania mieszkającego z nią brata na klatkę schodową, żeby tam mógł oddać się nałogowi palenia papierosów. A kit z tym, niech pali, musi się facet dość intensywnie przez to okienko wychylać, bo na szczęście żadne opary dymu papierosowego po klatce nie krążą. W czym więc problem? Ano w tym, że zarówno brat sąsiadki, jak i ona sama, zostawiają zawsze okno otwarte na oścież.

Teraz na moment musimy cofnąć się ponad pięć lat wstecz. Zima, godzina koło 5 nad ranem, na dworze ciemno, a ja wracam ze studniówki. Wchodzę na klatkę, i nagle, bach, coś czarnego przelatuje mi tuż przed nosem! Zwątpiłam. Wiadomo, studniówka imprezą z procentami, ale żeby takie halucynacje?! Weszłam wyżej, patrzę, okno na półpiętrze otwarte, a jakże, na oścież. "No tak - myślę - cały czas otwarte, to i ptaszysko jakieś wleciało.".

Od tamtej pory, każdy powrót do domu po godzinie 22 wiązał się z towarzystwem od jednego, do trzech czarnych ptaków. Przyznać muszę, że niby miałam świadomość tego zjawiska, ale wiadomo jak to jest, do domu ze studiów przy dobrych wiatrach przyjeżdżałam raz na miesiąc, to szło zapomnieć o tym, że w klatce po zmroku są gratisowi lokatorzy.

Zamykanie okna nic nie dawało, bo sąsiadka ciągle, i ciągle otwierała je na nowo. Po co? Nie wiem, przypuszczam, że z czystej złośliwości.

Opowiedziałam już dawno o całym zjawisku babci, z którą mieszkam, ale co tu dużo mówić, średnio mi uwierzyła. "A, bo wracasz po ciemku, zmęczona, bo jakiejś zabawie, to pewno Ci się zdaje." Na klatce sami emeryci mieszkają, nikt po zmroku poza mną nie wraca, to i nikogo innego nie niepokoiły owe ptaki.

Sytuacja diametralnie zmieniła się/rozwinęła tydzień temu. Wracam do domu, godzina chyba nawet nie 22, ale już ciemno, a tu na klatce, na samej górze, czyli na moim piętrze cała horda tych ptaków. Wiadomo, liczyć ich nie liczyłam, ale na pewno było z ich dziesięć.

Całe schody w odchodach, one stłoczone nad schodami i tuż przy drzwiach do mieszkania, wejście do domu stanowiło wyzwanie, jedno to stworzenie usiadło mi na głowie, inne próbowało wlecieć do mieszkania, przyznaję, że straciłam przez to ochotę na wracanie do domu po zmroku...

Tego samego dnia sąsiad poszedł ze śmieciami po zmroku, i jego te latające stworzenia również zaatakowały, drapiąc mu pazurami całą głowę.

Stąd okazało się, że to, co ja brałam za czarne ptaki, okazało się być nietoperzami (cóż... kiedy coś mnie atakowało tudzież krążyło non stop nad głową nie przyglądałam się zbyt szczegółowo, stąd nie rozpoznałam nietoperza. Bo jak to, nietoperz, w centrum miasta, w bloku?!). Przyszła specjalna ekipa, odkaziła klatkę schodową chlorem (śmierdziało przez trzy dni, bo przez upał zapach nie chciał wywietrzeć), i wyjęła klamki z dwóch okien (tego na półpiętrze pomiędzy 2 a 3 piętrem, oraz pomiędzy 3 a 4), żeby nikt okien nie otwierał, i nietoperze odzwyczaiły się od tego, że mogą na klatkę swobodnie wlatywać.

Sąsiadka, jakby nie było, winna całej sytuacji poprzez zostawienie okna na oścież, drzwi nie otworzyła, ani przedstawicielom spółdzielni, ani straży miejskiej.


A wiecie co jest najlepsze?

Okno nie ma klamki, ale sąsiadka znalazła jakiś sposób i dalej je otwiera.

Ręce opadają.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 76 (202)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…