Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#39151

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
Mam kolegę, Mareczka.
Problemem jego jest wieczna nieśmiałość, dla wszystkich uczynny i miły, taki grzeczny chłopiec, dość szczupły(całkiem istotne dla historii) a w porozciąganych swetrach jakie uwielbia nosić, nie widać by jakiekolwiek mięśnie miał.Duże okulary zjeżdżające nieco z nosa i rozczochrane włosy też nie robią z niego obiektu westchnień kobiet i zazdrości facetów.
Wczorajszego dnia wybieraliśmy się z Mareczkiem odebrać mojego narzeczonego ze stacji.Pociąg przyjechać miał o godzinie 22.00, ale chciałam jeszcze zajrzeć do kilku sklepów i troszkę pokręcić się po mieście, a Mareczek postanowił kupić sobie gitarę, więc pojechaliśmy wczesnym pociągiem o 16.00.
Zakupy przebiegły pomyślnie, mój kolega wesoły jak szczygieł brzdąkał sobie pociesznie na nowej gitarze, zmierzamy do podziemnego tunelu, który prowadził do stacji.
Mareczek nagle zatrzymał się i odwrócił, po czym pocwałował w jeden z korytarzy.
Zdziwiona, biegnę za nim, ale zanim choćby zbliżę się do wejścia na korytarz, słyszę płacz jakiejś dziewczyny i krzyki.
Najpierw znalazłam gitarę, później plecak, a później kurtkę Mareczka.
Jakaś dziewczyna, bardzo młoda, może siedemnastoletnia, siedziała skulona w kącie, próbując zasłonić piersi resztkami bluzki.Podbiegłam do niej, pytając, czy nic jej nie jest, ale pokręciła głową i powiedziała, że przyszliśmy w samą porę.Strasznie była zapłakana, ale potrafię sobie wyobrazić, jak się czuła.Wyjaśniła mi, że szła do pociągu, kiedy jakiś drab zaczepił ją, a kiedy chciała odejść, złapał, kilka razy przyłożył i...no wiadomo chyba, co chciał jej zrobić.
Ale gdzie jest Mareczek ?
Tamten facet jak zobaczył, że ktoś biegnie, uciekł.
No a mój kolega za nim.
Dałam dziewczynie jakąś bluzkę, uspokoiłam, dałam jej telefon, żeby dzwoniła na policję, a sama chciałam biec za Mareczkiem, bo autentycznie się bałam, że coś mu się może stać.
Nie zdążyłam nawet kroku zrobić, kiedy zza załamania korytarza wyszedł Mareczek, z miną zawodowego łowcy głów, za kark ciągnąc wielkiego jak byk sukinsyna z okrwawioną mordą.Podciągnął go obok dziewczyny, kopnął w zad, skierował jego głowę w stronę dziewczyny, i wycedził przez zęby:
-A teraz ku*wa palancie przeprosisz panią.
-No chyba cię...
Mareczek potrząsnął nim jak grzechotką, ciągle trzymając za kark.
-Przep...przepraszam.
Jeszcze jedno potrząśnięcie.
-Przepraszam panią.
I powiem szczerze, zatkało mnie.
Facet na prawdę był...wielki, widać że nieźle nakoksowany, nie wiem czy bym się odważyła do niego w ogóle podejść bez szwadronu policji.
No, a wspominając o policji, przyjechali bardzo szybko, nawet dziesięciu minut nie musieliśmy czekać, a gdy już ujrzeli co się stało, przecierali oczy ze zdumienia.Faceta szukali od dobrych kilku tygodni, bo to już nie pierwsza taka napaść.Dotąd jednak nie udało się go schwytać, bo zawsze się gdzieś zadekował i ślad po nim ginął.
Policjanci(swoją drogą bardzo mili, jak któryś z panów to czyta i kojarzy nas, to pozdrawiam!), zabrali drania do samochodu, oczywiście odpowiednio skutego, a dziewczynę zabrali do przodu, oczywiście spisali nas i wzięli kontakt, gdyby trzeba było się "spowiadać" na komendzie.
Zanim odjechali, młodszy się porozglądał po okolicy, po czym zwrócił się do Mareczka:
-A pan to tak sam, czy koledzy byli ?
-Sam...a coś się stało ?
-No nie, nie nic, tylko...ach, co gadać, dobrze pan zrobił.
Mareczek podniósł kurtkę, plecak, gitarę, obejrzał czy z instrumentem wszystko w porządku, po czym spokojnie uśmiechnięty ruszył na stację.
Jak zebrałam myśli, poszłam za nim.
-Mareczek, co to w ogóle było ?!
-Aaa...nie wiem.Może nie taki mocny jak wygląda.
-Nie no, nie żartuj sobie.Wyglądał jakby wpadł do niszczarki.
-Przeszorowałem gębą po ścianie.Wiem, że nie powinienem, ale jak pomyślę, co by było jakbyśmy się nie zjawili...
-Nie powinieneś?To było super!
-A...no to tak...dzięki, tego...
-Marek, ty krwawisz.Patrz na swoją rękę.
Spojrzał na swoją rękę, która rzeczywiście całkiem mocno krwawiła(nie zauważyłam tego wcześniej, chyba z emocji), skrzywił się niemiłosiernie, po czym zawiązał chustkę na dłoni.
-No nie...kostki sobie rozciąłem o zęby tego sukinsyna!
No nie mogłam...wybuchłam śmiechem.Facet niczym superheros ratuje dziewczynę z rąk oprycha, a później jak gdyby nigdy nic idzie sobie spokojnie jak to Mareczki mają w zwyczaju w stronę wyjścia z tunelu.Z rozciętą ręką.
I chyba oprycha trochę bardziej obił niż chciał powiedzieć, ale wiecie co ? Należało mu się.

stacja pociągów

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 423 (503)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…