Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#39560

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przeglądałem sobie uważnie główną, z powodu dłuższej nieobecności i dzięki galopującym skojarzeniom przypomniała mi się historia z podstawówki.

Akcja długa, bo całe dwa pierwsze lata w szkole, ale coś tam jeszcze z klas I-II pamiętam. Powodowane głównie przez piekielną wychowawczynię. Wybaczcie, że nie podam w której klasie, bo zwyczajnie nie pamiętam.

Ze szkoły odbierali mnie często dziadkowie, bo po prostu mieszkali od niej może sto metrów, może dwieście. Więc nie ma co się dziwić że sporo czasu, do przyjazdu rodziców siedziałem u nich. Dziadek już od najmłodszego stawiał u mnie na to, żebym się uczył, żebym wyszedł na ludzi. Już w zerówce jak wychowawczynie (mieliśmy salę gdzie były zabawki itp.) chciały między sobą pogadać to kazały mi albo mojemu koledze Darkowi czytać innym książkę. Nawet nieźle nam to szło i chwialiły dziadka, że tak dobrze czytam.

Kiedy poszedłem do podstawówki zaczęła się piekielna historia z wychowawczynią w wieku 50+ o nazwisku Czerwonka (swoją drogą zakaźna choroba jelit). W 1 klasie kiedy było Wielkie Powtarzanie Materiału z Zerówki ona uczyła innych ile to 3 plus 5, a ja z dziadkiem bawiliśmy się zadaniami typu pociąg jechał z miejscowości A do miejscowości B oddalonej o... Bardzo jej się nie podobało, że narzekałem na łatwość tych działań, które zadawała i mówiła, że "ty to pewnie klase powtarzasz i dlatego tak się wymądrzasz! A ćwiczenia to Ci rodzice robią bo nie umisz!". Później było tylko gorzej. Mimo prośb moich i dziadka nie chciała mnie wysłać na konkurs tabliczki mnożenia na czas czy jakoś tak (rok później zająłem w nim bodaj 3 miejsce w województwie). Mimo, że robiłem to samo co inni to i tak się jej nie podobało i dostawałem za taką samą pracę gorsze oceny.

Szczyt jej piekielności nastał w drugiej klasie. Przez nią i jej zdolność widzenia przez ściany poszedłem na dywanik do dyrektorki z niby głupiego powodu. Ktoś stłukł doniczkę z paprotką jak wyszła do toalety (a sama nie puszczała nikogo!) i gdy przyszła dyrektorka zwabiona opierniczem jaki na mnie spłynął na nic zdały się próby wytłumaczenia, że to nie ja. Ale ona była pewna, że to ja, że "zmusiłem Michała (jej ulubieniec klasowy) do przyznania się i że ja go chciałem tą doniczką zabić (?)".

W maju był konkurs o którym wspominałem i gdy zdobyłem puchar plus jakieś książki to zrobiła się nagle życzliwa i kazała, abym je przyniósł do szkoły. Tata zauważył, że nie ma pucharu i powiedział to dziadkowi. Gdy przyszedł mnie odebrać powiedziałem mu prawdę i szukał on wychowawczyni, a ona ulotniła się jak kamfora. Następniego dnia ją zdrowo opierniczył, że to jest moje i że ma to oddać (dała to Michałowi, bo twierdziła, że dostanie się do 1/16 finału jest lepsze niż 3 miejsce). Ona skwitowała jednym zdaniem:
"On [ja] w ogóle jest robotem, widziałam w telewizji, że takie robią i nie da się ich odróżnić od prawdziwego i on to kazał Michałowi podpowiadać i wypaść gorzej bo go zbije."
Dziadek wprost powiedział "spi!@#$laj" i sobie poszedł. Następnego dnia odzyskał trofea mój tata.

Rodzice doszli do wniosku, że trzeba mnie przepisać i tak też zrobili. Ona zagroziła mi, że przeze mnie klasa się rozpadnie (17 osób zostało, bo reszta wypisała się wcześniej). Pointy chyba nie muszę dopisywać.

Wrocławska podstawówka

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 147 (231)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…