Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#39808

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
Zbliża się rok od owej piekielnej historii, uczelniane podejście drugie, więc opiszę, jak to nas, studentów (do tego chorych) traktują.

Gwoli wyjaśnienia. Niewielka wada wrodzona bioder to niby nie zawsze coś dużego, ale jak się doda do tego niekompetencje naszej służby zdrowia (o panach lekarzach może będzie inna historia), to mamy 21-latkę, która ledwo chodzi. No i tak jakby mnie się to zdarzyło. Pokrótce: skrócone ścięgna biodrowo-kolanowe (takie cuda, co idą w udach po bokach i odpowiadają za łączenie-rozwieranie kolan). Co za tym idzie, częste zapalenia stawów biodrowych, niemożność złączenia kolan, gdy siedzę(no to siedzę po męsku, kolana szeroko jak na przyjęcie kombajnu, więc żadna mini, chyba że chciałabym prezentować bieliznę) i nocne przykurcze. To ostatnie najgorsze, bo rano potrafił występować paraliż (który mijał,ale traciło się te pół godziny do półtorej rano i nigdy nie wiedziałam, czy dziś mnie dopadnie, czy nie).

Idąc do meritum. W zeszłym roku pańskim kończyłam i broniłam licencjat, a potem wybierałam się na studia dalsze, magisterskie (a że czas i chęci były, na dwa kierunki). Co ważne, w międzyczasie wyznaczone było terminy operacji tych bioder, bo już chodzić momentami się nie dało przez ból od notorycznych zapaleń stawów. Ok, jedna operacja w lipcu, druga w listopadzie, po każdej półtora miesiąca wracania do siebie.

Pierwsza piekielność, to wydział na 2gim piętrze. Bez windy. Zaciska się zęby i idzie się? Otóż, nie zawsze. Nie zawsze dawałam radę. Zaczęła się na ostatnie tygodnie majowo-czerwcowe absencja spora. Ale pozaliczane cudem, choć nerwy z tym wszystkim związane nie pozwoliły na zlożenie obrony w terminie. Ok, jest wrzesień, damy radę wtedy, prace się poprawi. Nadszedl lipiec, operacja, dochodzenie do siebie, potem kończenie pracy, ustalanie obrony i tak dalej.

W międzyczasie, by roku nie tracić, złożyłam papierki na studia magisterskie. "Owszem,nie ma problemu, sprawy zdrowotne, obroni się Pani, Pani dyplom doniesie" - oto co mniej-więcej usłyszałam na obu kierunkach. Na oba zakwalifikowali, na oba przyjęli, ale obrona się przesunęła na... listopad. Poszłam więc (o kuli, po powrocie do sprawności przedoperacyjnej, ale przed drugą operacją) do dziekana. Ok, nie ma sprawy, zgoda na piśmie na przyjęcie mimo braku obrony, dyplom się doniesie. Idylla? A gdzie tam.

Październik. Zajęcia. Ok, jestem na liście. Chodzę na studia, na oba kierunki, czasem przez biodro nie docieram na zajęcia, czasem mam ich za dużo i jestem trochę na jednych, trochę na drugich, ale dogadane z wykładowcami, że skoro i tak będę miała absencję przez szpital, to "chodzić na co się da, przed egzaminami się zaliczy co brakuje". Nawet Indywidualnych nie musiałam brać.

Nadchodzi początek listopada. Operacja wyznaczona na 15go. I oto niespodzianka, 2go przychodzi list (z datą 14 października na górze), że "w związku z brakiem dostarczenia dyplomu (...) skreślona z listy studentów". Taki sam list dociera też z drugiego kierunku. Obrona wyznaczona na 9go, tak więc lece po sekretariatach, że decyzja dziekana była. Od Annasza do Kajfasza - znacie to? Sekretariaty gonią do dziekanatów. Dziekanaty, że to sprawa rektorska. Rektor nie zajmuje się maluczkimi, ale sekretarka łaskawie przyjęła odwołanie od decyzji. Ja zamiast uspokajać się przed operacją, to nerwy. Na zajęcia chodzę ile się da, bo tracić nie lubię, a jakby przyjęli odwołanie... A gdzie tam, nie przyjęli. Bo komisja podjęła decyzję 14go października, Komisja rozwiązana, nie ma do kogo się odwoływać... Pomimo obrony, papiera od dyrektora Instytutu, że dalej mnie chcą na studentkę, rektorat nieubłagany. Skreślona.

Na operację szłam z płaczem, a po niej, zanim stanęłam na nogi, nie było już nawet co nadrabiać. Machnęłam ręką na te przeklete studiowanie. Pół roku bezskutecznego szukania pracy (kochane miasto studenckie - tu się studiuje i ucieka jak najdalej), decyzja, wrócę w tym roku. Zobaczymy, jak to będzie.

A piekielna puetna jest następująca: Komisja komisją, ale decyzję podjął... Prorektor do spraw studentów. Dlaczego? Pomijając fakt, że upupił w podobny sposób kilkaset osób na wszystkich wydziałach? Bo pan od dwóch lat powinien być na emeryturze, ale "pokazał, że jeszcze jest przydatny, bo znalazł tyle studenckich przekrętów" i nadal pan ma swoje wypasione biuro, ciepłą posadkę...

A studentka, co chciała się uczyć mimo choroby, która dałaby sobie radę nadrobić niemal dwumiesięczną absencję, z którą żaden wykładowca i ćwiczeniowiec nie miał problemów... Trzymajcie kciuki, może teraz się dostanę już "na stałe".

uczelnia

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 78 (178)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…