Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#39919

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Co prawda nigdy nie spodziewałam się, że napiszę historię na ten temat, ale przydarzył mi się ciąg bezczelnych zjawisk w pracy i, no cóż, gdzie znaleźć lepsze miejsce do opisania ich?

Problem pojawił się w środę, kiedy ostatnie dziecko opuściło radośnie naszą placówkę, pokazując mamie rysunki wykonane w ciągu dnia i opowiadając z entuzjazmem o przebytych przygodach przedszkolnych.
Żegnając nieco nieobecną mamę i mały wulkan energii, zwróciłam na coś uwagę: w korytarzu, gdzie stał zazwyczaj zielony stolik i czerwone krzesełka dla dzieci, brakowało... krzesełek.

Po pobieżnym śledztwie ukazało się nam następujące stwierdzenie: nie tylko krzesełka tajemniczo zniknęły.
Jedna z dziewczyn mówi mi, że już dwa tygodnie wstecz zniknęło pudełko kredek i cztery bloki rysunkowe, z tego samego miejsca, ale myślała, że zabrałyśmy do sal dla dzieciaków. Jak się okazało, zdematerializowały się też komplety "bezpiecznych nożyczek" (z osłonkami), linijek, papierowe kubki z automatu do wody i sama... woda. Obok dystrybutora stały dwie butle, których ubyło.
Spod podwójnej tablicy poznikały mazaki i kolorowa kreda.
Mieliśmy w szeregach, jednym słowem, gorzkim i paskudnym, złodzieja.
Szybko trzeba się było dowiedzieć kto i dlaczego chciałby kraść rzeczy należące do ośrodka.

Z miejsca wykluczyłyśmy dzieci - krzesełka swoje ważyły, podobnie jak baniaki z wodą, poza tym wątpię by dzieci były zainteresowane w przedmiotach tego rodzaju.
Jak na złość, kamery niczego nie zarejestrowały.
I rozpoczął się tydzień podejrzeń, niedopowiedzeń i obserwacji, bo powiem wam szczerze - dziewczyny siebie nawzajem też zaczęły podejrzewać, jak już się okazało, że żadne z dzieci nie używa skradzionych kredek, nożyczek itp., na które ambitny inaczej rodzic mógłby się pokusić. W dodatku zniknęła paleta jogurtów z kuchni - kradzieże nie ustawały nawet podczas naszego małego śledztwa.

Jedna z najbardziej "konserwatywnych" dziewczyn, M. rzekła nawet, że ona nie chce pracować ze złodziejkami - w odniesieniu do innej pracownicy, co spowodowało kłótnię między nami i napiętą atmosferę w następnych dniach pracy.
Myślałam, że padnę i się przekręcę, a kiedy nastrój był już iście pogrzebowy (w tak małej grupie ludzi łatwo o bezpodstawne podejrzenia, czy bezsensowne oskarżanie, chociaż myślałam, że bardziej zgrane jesteśmy), a atmosferę można było kroić nożem, nasza szefowa rozwiązała sprawę. Rzekła że znalazła złodzieja, uprzednio zebrawszy cały personel. Nie, żaden z rodziców. Żadne z dzieci.P rzykro jej bardzo, bo zawiodła się na jednym z członków naszej ekipy, a miała nadzieję, że dobrała nas wszystkich najlepiej jak mogła. Przykro jej, ale musi zwolnić złodzieja, nie chce jednak robić tego przy wszystkich, nie chce, żeby ów złodziej, mimo że na to zasłużył, poniósł karę od reszty załogi, tak że ona po prostu w odpowiednim czasie wezwie "zdrajcę" do siebie, coby się z nim rozmówić.
I tu podjęła taką przemowę, że, mimo iż sumienie miałam czyste, wstyd mi się zrobiło. Widziałam, że większość moich współpracowników reaguje podobnie.

I wtedy za mną rozlega się zgrzyt krzesła, ktoś wstaje i mówi, takim bardzo wilgotnym i skruszonym głosem:
- Ja...ja wszystko oddam. Przestańcie się już gryźć, ja ukradłem, ja oddam.

Nie mogłam uwierzyć własnym oczom - nie chciałam uwierzyć. Młody, 35 letni facet, pracujący u nas od czterech lat jako konserwator (a przy okazji pięknie grał na pianinie, więc wpadał czasem urozmaicić dzieciakom przedszkolne dni jakąś muzyczną zabawą), dusza człowiek, kochany taki... złodziejem?
Dyrektorka wyszła z nim razem z sali, oświadczyła, że pan, nazwijmy go Franek, już nie wróci, że jej tak żal to jeszcze nie było, po czym odwołała nas i koniec sprawy, po weekendzie wracamy do pracy.
No i wróciliśmy. Ja, kucharka, dwie dziewczyny, R. i K. i pan Franek.
Jak to?

Szefowa nie miała pojęcia, kto mógł kraść. iadomo było, że złodziej jest wśród nas, od czasu kradzieży z kuchni, gdzie tylko personel miał dojście. Postanowiła zebrać nas wszystkich i powiedzieć parę słów do myślenia. Franek przyznał się, wszystko dążyło do zakończenia sprawy, kiedy nagle, M., która wcześniej wywołała nawet kłótnię między nami, przyszła do gabinetu dyrektorki i... przyznała się.
Powiedziała, że Franek nie zasłużył na taki los, że jej jest głupio, że ona nie wie dlaczego nas okradła. Że jej źle i przykro. Że pieniądze i zachowane przedmioty odda - i oddała. M. która pracowała z nas najdłużej - 10 lat.
Po co? Dla zysku? Dla satysfakcji, sportu... nie wiem, żeby coś sobie udowodnić?

Nie mieści mi się to w głowie. Nie chodziło tu przecież o pieniądze - M. i jej mąż zarabiają razem o wiele powyżej średniej krajowej, a dzieci nie mają. Żadna z ukradzionych rzeczy nie była niespotykana, ani bezcenna. Dlaczego? Czy ktoś potrafi wyjaśnić mi przyczynę bezcelowej kradzieży, ot, żeby kraść?

PS. Dlaczego Franek się przyznał? Nie wiem do dziś. Podejrzewam jednak, że wcale nie było to dziełem przypadku, a części planu złapania złodzieja. Myślę, ale pewności pewnie nigdy mieć nie będę, że szefowa zna nas wszystkich jednak dość długo, by wiedzieć, że w końcu w prawdziwym złodzieju odezwie się sumienie, nerwy puszczą, a prawda wyjdzie na jaw.

przedszkole

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 550 (626)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…