Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#42293

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Święta, nawet te ukierunkowane na zadumę, pamięć i wyciszenie, zmieniają ludzi. Zmieniają ich tak bardzo, że już nawet nie w zwierzęta, a w jakiś nieokiełznany żywioł. Podobnie było w dzień poprzedzający ostatnie święto zmarłych, kiedy wybrałem się kupić kilka podstawowych artykułów w pobliskim markecie.

Złe przeczucia miałem już w chwili, gdy przywiązywałem smycze moich psów przed wejściem do sklepu. Samochodów na parkingu było więcej niż kiedykolwiek pamiętam, na około krążyły wyładowane po brzegi wózki pchane przez spoconych i poddenerwowanych ludzi... No ale hej, przecież aż tak źle być nie może, prawda? Prawda?!

Gdy wszedłem do sklepu zobaczyłem ścianę ludzi, nie tłum, nie masę, jedną zwartą ścianę. Każdy popychał każdego, wózki na siebie wpadały, dzieci płakały - po prostu cyrk, kabaret i walki gladiatorów w jednym.
Wszedłem między to stado i ruszyłem przed siebie, starając się nie uszkodzić nikogo dookoła, umyślnie czy też nie. Sceny na około dantejskie, ludzie opryskliwi i nieuważni.

W pewnej chwili wpadł na mnie, czy może raczej wszedł w moją nogę, mały chłopiec, nie wiem czy miał choćby siedem lat. Jakie są skutki nagłego spotkania małego obiektu z dużym, łatwo sobie wyobrazić. Mały rozłożył się na ziemi jakby postanowił w przyszłości zostać dywanem i właśnie zaczął trenować.
Postawiłem dzieciaka do pionu bojąc się, że go ktoś zwyczajnie zadepcze. Wydawał się nieuszkodzonym ale nie dane było mi się co do tego upewnić. Z otaczającego nas motłochu wystrzeliła w moim kierunku ręka jakiejś kobiety w średnim wieku, chwyciła mnie za rękaw i zaczęła szarpać.
- Uważaj idioto! Nienormalny jesteś?! To jest dziecko kretynie! - krzyczała na mnie.
- Mamo, ale to ja na tego pana wpadłem - powiedział dzieciak, a złość na twarzy kobiety ustąpiła obojętności.
- A to przepraszam, wie pan, już pięć razy mi go tu ktoś potrącił.
Odeszli, zapewne nawet nie słysząc mojego "To po cholerę go prowadzisz do sklepu i nie pilnujesz kobieto?!".

Gdy udało mi się dotrzeć do stoiska z pieczywem, jedna z pracownic akurat przyniosła świeży chleb. O Wielki Darwinie, co tam się zaczęło dziać!
Chyba cała materia powstała w wyniku Wielkiego Wybuchu postanowiła urządzić sobie Wielki Skurcz a zaczęło się od kompresji ludzi chcących dostać się do chleba. Dosłownie odepchnęli pracownice sklepu od wózka z pieczywem, co słabszych klientów z resztą też, i zaczęli wyrywać sobie towar jak małpy w zoo piłkę.
Jestem wysoki, może chudy, ale nie najsłabszy, udało mi się nie stracić równowagi, a że stałem obok źródła tych zamieszek, wystarczyło, że sięgnąłem ręką i wziąłem sobie jeden z pokrojonych bochenków. Gdy chciałem odejść, coś zadudniło mi w klatce piersiowej, raz, potem kolejny i znów...

Jakiś starszy facet okładał mnie swoimi mizernymi piąstkami po plecach domagając się... żebym mu oddał chleb!
- Dawaj to kmiocie! - wołał waląc mnie może nie mocno, ale tak, żebym wiedział, gdzie padło uderzenie.
- Chory pan jesteś? - zapytałem zszokowany, wtedy mój wzrok padł na siatkę którą trzymał w ręku i jej zawartość, przynajmniej trzy chleby - Przecież już masz pan pieczywo! - Jutro sklepy są nieczynne! Oddawaj! - tu uderzył mnie jeszcze raz. O jeden raz za dużo.
- WON! - syknąłem.
Facet bez słowa rozpłynął się w tłumie.

Gdy udało mi się w końcu wyjść z tego bagna, poszedłem po swoje psy. W miejscu gdzie je przywiązałem stałą grupka kilku dzieci, przekrojówka wieku zapewne 3-8 lat, wszystkie zajęte drapaniem, szarpaniem, dmuchaniem w nos i innymi formami męczenia Beli, na szczęście mniejszy pies - Misiek, schował się pod koszykami przypiętymi obok, nie wiem czy by to przetrwał.
- Co tu się wyrabia?! - przyznaję, krzyknąłem, na swoje usprawiedliwienie mogę jedynie powiedzieć, że byłem już nie zszokowany, a przerażony.
- Bawimy się z psami. - odpowiedział najstarszy z grupki.
- To nie jest zabawa! Kto wam w ogóle pozwolił podchodzić do obcych psów?
- Mnie powiedziała moja mama, żeby się z nimi pobawił i tu na nią poczekał...

Okazało się, że dzieciarnie zostawiło tam kilka rodzin, które uznały, że nie będą wchodzić z dziećmi do sklepu, bo to za duży problem. Dzieci jak dzieci, nie znały się na zwierzętach, nie wiedziały co i jak, wiec bawiły się jak zwykłą zabawką nakręcając wzajemnie. Gdyby nie wyjątkowa łagodność Beli, zapewne już wszystkie biegałyby bez rąk obgryzionych aż do samego tyłka.

sklepy

Skomentuj (82) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 710 (922)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…